Pokój za jego plecami w kolorze zastygłej polewy do ciast był zasłany opakowaniami po jedzeniu, pudełkami po daniach na wynos, pustymi kubkami i brudnymi ubraniami...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Na korytarz uciekało ciepłe, cuchnące powietrze.
Odznaka Mila nie obudziła mężczyzny. Oparł się o futrynę, napił z puszki, nie zdradził żadnym znakiem, że mnie pamięta.
– Proszę pana, szukamy lokatorki, która mieszkała tu kilka lat temu.
Nic.
– Proszę pana?
Ochrypłe „Taaa?”
– Zastanawiamy się, czy pan ją znał.
Pociekło mu z nosa, wytarł go rękawem.
– Kogo?
– Kobietę nazwiskiem Patricia Bigelow.
Cisza.
– Proszę pana?
– Co zrobiła? – Zduszony głos.
Bełkotliwa wymowa.
– Dlaczego pan uważa, że coś zrobiła?
– Nie przyszliście tu... bo lubicie... moją kuchnię.
– Gotuje pan?
Mężczyzna ugryzł batonika. W ustach miał więcej dziur niż zębów.
Dzień był ciepły, ale on ubrał się, jakby marzł. Jadł dużo słodkiego, miał zepsute zęby. Nie musiał podwijać rękawów; wiedziałem, że nie zaprosi nas do środka.
– A więc pamięta pan Patty Bigelow – powiedział Milo.
Nic.
– Pamięta pan?
– Aha?
– Ona nie żyje.
Piwne oczy mrugnęły.
– Szkoda.
– Co może nam pan o niej powiedzieć?
Dziesięć sekund zwłoki, potem długie, powolne, mozolne kręcenie głową. Stary narkoman szturchnął drzwi kolanem. Milo położył swoją wielką dłoń na klamce.
– Hej.
– Jak dobrze znał pan pannę Bigelow?
W piwnych oczach coś się pojawiło. Nowa czujność.
– Nie znałem.
– Mieszkał pan tu w tym samym czasie co ona.
– Inni ludzie też.
– Ktoś z nich tu jeszcze mieszka?
– Wątpię.
– Wprowadzają się i wyprowadzają.
Cisza.
– Od jak dawna pan tu mieszka?
– Dwadzieścia lat. – Spojrzał na swoje kolano. – Muszę się odlać.
Znów bez przekonania spróbował zamknąć drzwi. Milo nie puszczał, mężczyzna zamrugał.
– No bez takich, ja muszę...
– Przyjacielu, ja jestem od morderstw, nie obchodzi mnie, jaki magiczny eliksir pozwala ci przetrwać kolejny dzień.
Mężczyzna zamknął oczy. Zakołysał się. Milo poklepał go po ramieniu.
– Zaufaj mi, kolego, nie rozmawiam z nikim z narkotyków.
Oczy otworzyły się i rzuciły nam spojrzenie z rodzaju „kto, ja?”
– Jestem czysty.
– A ja jestem Condoleezza Rice. Niech pan nam tylko powie, co pan pamięta o Patty Bigelow, i znikamy z pana życia.
– Nie pamiętam nic.
Czekaliśmy.
– Miała dziecko... w porządku?
– Co pan pamięta o dziecku?
– Miała... jedno.
– Z kim się zadawała?
– Nie wiem.
– Miała jakichś przyjaciół?
– Nie wiem.
– Była miła?
Wzruszenie ramionami.
– Nie zadawaliście się ze sobą?
– Nigdy.
– Nigdy?
– Nie mój typ.
– To znaczy?
Kolejne spojrzenie na kolano.
– Nie mój typ.
– Czy kiedy tu mieszkała, w okolicy budynku doszło do jakiegoś przestępstwa?
– Co?
– Morderstwa, gwałtu, napadu i tak dalej wyliczył Milo. – Czy coś takiego się wydarzyło, kiedy mieszkała tu Patty Bigelow?
– Nie.
– Jak pan się nazywa, proszę pana?
Wahanie.
– Jordan.
– To imię czy nazwisko?
– Les Jordan.
– Leslie?
– Lester.
– Ma pan drugie imię?
– Marlon.
– Jak Brando.
Les Jordan przestąpił z nogi na nogę.
– Muszę się wysikać.
Sądząc po plamie rosnącej na jego kroku, mówił prawdę. Popatrzył na nią. Bez wstydu, tylko z rezygnacją. Zatrzepotał powiekami.
– Mówiłem.
– Miłego dnia – powiedział Milo i odwrócił się na pięcie.
Drzwi się zatrzasnęły.
Większości pozostałych lokatorów nie zastaliśmy w domu. Tych kilku obecnych było za młodych, żeby móc coś powiedzieć.
Kiedy wróciliśmy do samochodu, Milo zadzwonił do detektywa Seana Bindry’ego i poprosił o sprawdzenie kryminalnej przeszłości Lestera Marlona Jordana.
– Sean wrócił do zabójstw? – spytałem, gdy czekaliśmy.
– Nie, ciągle marnuje czas na napady z bronią w ręku i inne banały. Ale jest mi wdzięczny za nauki, więc się rewanżuje... Tak, Sean, chwila, wezmę długopis. Rozłączył się i powiedział: – Uroczy pan Jordan nazbierał sobie wielokrotnych aresztowań. Posiadanie heroiny, co za szok, i zakłócanie spokoju. Pięć oddaleń, trzy wyroki, wszystko sprowadzone do krótkich odsiadek w okręgowym.
– Wybierał właściwego prawnika – zauważyłem.
– Albo jest za drobną płotką, żeby marnować na niego miejsce w więzieniu. Pan Rogers być może kocha wszystkich swoich sąsiadów, ale można by pomyśleć, że Patty będzie bardziej wybredna.
– Może jest ku temu powód.
– Na przykład jaki?
Wziąłem głęboki oddech, wyrzuciłem z siebie narkotykowe podejrzenia.
– Porządna pielęgniarka sprzedaje na boku szpitalny stuff? – zdziwił się Milo. – Rick uważa ją prawie za świętą, a odniosłem wrażenie, że się z nim zgadzasz.
– Zgadzam. Pomyślałem tylko, że powinienem o tym wspomnieć.
– Handel – powiedział. – Jordan zrobił się trochę nerwowy, gdy zacząłem przyciskać, czy ją znał... Wiesz, co mnie zaciekawiło? Patty, rzekomo porządna obywatelka, mieszka w takiej norze, a po wyprowadzce stąd co parę lat skacze w nowe miejsce. Ale obrzydliwemu ćpunowi takiemu jak Lester Jordan jakoś udaje się zostać w tym samym miejscu dwadzieścia lat.
– Może budynek należy do jego rodziny.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.