panienko - wybełkotał...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Chyba nie zamierza pani odgrywać
pierwszej niewinnej? Zwłaszcza że pani dawny kochanek,
Attercliffe, znalazł się dziś w naszym gronie. Ciekawe, czy
przyszedł tutaj, by panią odzyskać?
Attercliffe! Był tutaj? Z pewnością na zaproszenie panny
Courtney. Przecież jego matka była z domu Courtney!
Mieszkając z dala od wielkiego świata, panna Courtney nie
miała pojęcia, że jej kuzyn nie bywa już zapraszany.
Rose całkiem straciła apetyt. Teraz w jej głowie kołatała
tylko jedna myśl: obrócić się na pięcie i uciec, gdzie pieprz
rośnie. Gdyby wiedziała, że Attercliffe będzie obecny na
przyjęciu, symulowałaby migrenę lub inną dolegliwość, byle
tylko nie zjawić się w Courtney House i uniknąć konieczności
oglądania tego człowieka.
Czy mogła to zrobić teraz? Czy mogła poprosić pannę
Courtney, by pozwoliła jej udać się do prywatnego pokoju na
odpoczynek? Może wystarczyłoby zasłonić się nagłą
niedyspozycją? Cóż, takie rozwiązanie miało wady;
automatycznie przyznałaby się do winy, do chęci ukrycia się
przed ludźmi.
Major cały czas coś mamrotał. Najwyraźniej zalecał się do
Rose. Czyżby to Attercliffe ją wydal? A jeśli nie on, to kto?
Jeszcze nie tak dawno temu uznałaby zapewne, że to robota
Milesa - teraz wykluczyła tę ewentualność. Rozejrzała się z
niepokojem, cały czas ignorując majora. Liczyła na to, że w
końcu się zniechęci i odejdzie. Dostrzegła powracającego do
stolika Milesa, za którym kroczył lokaj z napojami na tacy.
Czyżby nieoczekiwana odsiecz?
Gdzieżby! Za lokajem szedł Attercliffe we własnej osobie.
Wyglądał starzej, choć nie tak źle, jakby się można było
spodziewać po tylu latach hulanek. Czy ją dostrzegł? Bardzo
krótko żywiła nadzieję, że nie. Najwyraźniej wszystko
sprzysięgło się przeciwko niej.
Miles dotarł do stolika i spojrzał krytycznie na majora,
którego obecność wyraźnie wyprowadziła Rose z równowagi.
Mimo wczesnej pory Scriven ledwie trzymał się na nogach.
Miles postanowił go zignorować. Usiadł i patrzył, jak lokaj
stawia napoje na stoliku.
Rose tak zbladła, jakby miała za chwilę zemdleć. Miles
podsunął jej wypełnioną ponczem szklaną czarkę z
wyżłobionym z boku rysunkiem Bachusa. Nadal celowo
ignorując majora, wzniósł swojego drinka i oznajmił:
- Na zdrowie, panno Charlton!
Rose uśmiechnęła się blado, na co Miles postanowił ją
rozbawić:
- Muszę panią poinformować, panno Charlton, że
tradycyjnie przyjętą odpowiedzią na taki toast jest: „Na
zdrowie!".
- Ach tak. - Westchnęła i odparła grzecznie: - Na zdrowie,
sir Miles.
- Wyśmienicie, panno Charlton.
W tej samej chwili Attercliffe przystanął obok ich stolika i
usłyszał, jak major mówi głośno":
- A cóż to wszystko ma znaczyć. Panna Charlton? Sir
Miles? Wszystkim dobrze wiadomo, że Rose i Miles czekają
za dnia, by w nocy zmienić się w ukochaną i najmilszego.
- Panno Charlton, czy zna pani choć jeden powód, bym
nie znokautował tego osobnika?! - wykrzyknął rozsierdzony
Miles.
- Tylko taki, że już bezpowrotnie stracę dobre imię -
zauważyła Rose. - Zresztą, jaki byłby pożytek z takiego
rozwiązania? Niemniej bardzo dziękuję za propozycję.
Major Scriven zarechotał urągliwie.
- Tylko nie próbujcie mydlić mi oczu! Służący
Attercliffe'a zdradził mi pikantne szczegóły waszej... - chciał
mówić dalej, lecz Attercliffe przerwał mu stanowczo:
- To nie miejsce ani czas na takie wynurzenia, Scriven.
Nie będziesz rozpowszechniał wstrętnych i kłamliwych
plotek.
- A to dobre! - parsknął major. - Biorąc pod uwagę waszą
reputację, twoją i tej damy...
Tym razem urwał nie z powodu zwróconej mu uwagi, lecz
dlatego, że Attercliffe chwycił go mocno za kołnierz, obrócił i
wyprowadził na oczach
zainteresowanych gapiów.
Wychodząc, odezwał się jeszcze do Rose:
- Pozwól, że uwolnię cię od towarzystwa tego
kłopotliwego gbura.
Gdy obydwaj mężczyźni zniknęli za drzwiami, Miles
spojrzał na Rose i pomyślał, że wygląda tak, jakby lada chwila
miała zemdleć.
- Mam wrażenie, że twoje samopoczucie nie jest
najlepsze - zauważył, choć sam był blady jak kreda. - Czy
mam spytać pannę Courtney, gdzie możesz w ciszy i spokoju
odpocząć?
Rose z trudem dobierała słowa.
- W żadnym wypadku - westchnęła. - Za sprawą mojej
obecności doszło do wielce nieprzyjemnej sytuacji, przez co
większość zgromadzonych gości nie odrywa ode mnie
wzroku. Uciekając, postąpiłabym wyjątkowo nierozsądnie.
Takie zachowanie byłoby równoznaczne z przyznaniem się do
winy i wykluczono by mnie z życia towarzyskiego.
Chciałabym kontynuować posiłek, jakby nigdy nic. Jeśli
uznasz, że przebywanie przy mnie jest dla ciebie kłopotliwe,
nie będę ci miała tego za złe.
Miles zmełł w ustach przekleństwo.
- W żadnym wypadku nie zostawię cię teraz na pastwę
podejrzliwych spojrzeń i szeptów, będących oczywistą
konsekwencją haniebnego zachowania Scrivena. Żałuję
natomiast, że nie skorzystałem z okazji, by osobiście cię
obronić przed pijanym natrętem. Attercliffe uprzedził mnie.
Muszę wyznać, że choć wiem, jaką grę toczy major, nie
jestem pewien intencji Attercliffe'a.
Mając w pamięci wydarzenia sprzed ośmiu lat, Rose była
zaskoczona wyczynem Attercliffe'a. Z całą pewnością nie
takiego zachowania się po nim spodziewała. Wystąpił w jej
obronie, co ją zdumiało równie mocno, jak jego obecność w
Courtney House.
Jeśli chodzi o Milesa, jego wsparcie należało uznać za
jedyną dobrą rzecz, która wynikła z okropnego incydentu. Ich
ponownie spotkanie w zamku Morton nie zapowiadało takiego
obrotu spraw. Rose nie wiedziała, skąd wzięła się ta zmiana
poglądów Milesa, i mogła tylko żywić nadzieję, że nie będzie
ona chwilowa.
Rozumiała jednak, że Miles po namyśle mógł dojść do
wniosku, iż nie powinien utrzymywać przyjacielskich relacji z
kobietą, której reputacja ucierpiała tak bardzo, że jakiś
mężczyzna, do tego pijany, obraża ją publicznie. Szkoda, że
nie mogła całkiem zniknąć, niczym niedobra wróżka z
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.