Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Na oczach zdumionych ludzi skierowały
się więc bez przeszkód, niezauważalnie, ku świątyni Aresa i ku Stoa Zeusa, ku budynkom Tolosu i Heliai, ku Tezejonowi i ku pomnikowi Bohaterskich Patronów – nadal lśniące i nadal w ruchu, wytrwałe w swojej przezroczystej swobodzie. Musnąwszy przelotnie, jak płochliwe dziewczęta, fryzy budynków publicznych, obsiadły drzewa w ogrodach, ubieliły trawnik i kamienie przy źródłach. Psy poszczekiwały na nie, podobnie jak skomlą na widok ducha i kłębów piasku, lecz nie czyniły im krzywdy; koty podskakiwały ku kamieniom, zbaczając ze swej drogi; woły i muły unosiły ciężkie łby, żeby spojrzeć na owo zjawisko, ale że nie potrafiły marzyć, nie napawało ich to smutkiem. Na koniec motyle obsiadły ludzi i poczęły umierać.* * Ta inwazja białych motyli (absurdalna, bo źródła historyczne nie wspominają słowem jakoby stanowić miały dar składany Atenie Nike) to chyba raczej inwazja eidetyczna: pojęcia jak „lot” i „skrzydła” – obecne od początku rozdziału – zakłócają realizm opowieści. Ostatni obraz, w mojej opinii, przywołuje tę pracę Herkulesa, kiedy to otrzymał rozkaz przepędzenia ptaków stymfalijskich, co uczynił, bijąc w kymbalon z brązu. Czy jednak czytelnik dostrzegł zręcznie zakamuflowaną obecność „dziewczyny z lilią”? Proszę, czytelniku, powiedz, a może sądzisz, że to moje urojenie? Oto „białe kwiatuszki” i „dziewczęta” (kariatydy z Erechtejonu), ale także słowa tak fundamentalne jak „pomoc” („podtrzymujące bez niczyjej p o m o c y ”) i „zagrożenie” („osaczyły, nie stanowiąc z a g r o ż e n i a ”), ściśle powiązane z tym obrazem! (Przypis Tłumacza). Kiedy Herakles Pontor wszedł w południe do ogrodu otaczającego jego dom, ujrzał czysty, lśniący całun motylich zwłok okrywający ziemię. Ruchliwe dziobki gnieżdżących się na gzymsach i w konarach sosen ptaków już je zaczęły pożerać. Dudki, kukułki, mysikróliki, gawrony, gołębie grzywacze, wrony, słowiki i drozdy, pochylone nad pożywieniem w skupieniu, jak malarz nad amforą, przywracały murawie zieloną barwę. Był to przedziwny spektakl, ale Herakles nie uznał go ani za złą, ani za dobrą wróżbę poniekąd dlatego, że we wróżby nie wierzył. Gdy szedł przez ogród, jego uwagę zwróciło nagle trzepotanie skrzydeł gdzieś z prawej strony. Jakiś cień skurczony i ciemny wynurzył się zza drzew, płosząc ptaki. – Masz teraz zwyczaj ukrywać się, żeby straszyć ludzi? – roześmiał się. – Na Zeusa Gromowładnego, przysięgam, że nie, Heraklesie Pontor – zachrypiał starczym głosem Eumarkos – ale płacisz mi za dyskrecję i za to, że szpieguję niezauważony, prawda? No i nauczyłem się zawodu. Spłoszone rozmową ptaki przerwały ucztę i odfrunęły; ich zgrabne sylwetki rozbłysły w powietrzu i pionowo spadły na ziemię, a zaskoczeni mężczyźni mrugali powiekami w zenitalnym blasku południowego słońca.* * Ptaki, podobnie jak motyle, też są eidetyczne w tym rozdziale, dlatego teraz zmieniają się w promienie słońca. Niech czytelnik zauważy, że nie chodzi tu o cudowne ani magiczne zjawisko – jest to chwyt literacki, tak samo jak zmiana metrum w wierszu. (Przypis Tłumacza). – Ta straszna maska, którą masz za niewolnicę, pokazała mi na migi, że nie ma cię w domu – odezwał się Eumarkos – więc czekałem cierpliwie na twe przyjście, by ci powiedzieć, że moja praca przyniosła pewne owoce. – Uczyniłeś, co ci kazałem? – Tak jak twoje ręce czynią to, co im każe twój umysł. Wczoraj wieczorem przemieniłem się w cień mego ucznia; śledziłem go bez chwili spoczynku, w stosownej odległości, jak samica jastrzębia czuwająca nad pierwszym lotem swoich młodych; nie spuszczałem wzroku z jego pleców, gdy on, mijając przechodniów, szedł przez miasto w towarzystwie swego przyjaciela Euniosa, z którym spotkał się wieczorem przy Stoa Zeusa. Nie spacerowali dla przyjemności, jeśli rozumiesz, co mam na myśli; ich lotne kroki miały jasny cel. Zeus Kronida mógłby mnie przykuć niczym Prometeusza do skały i rozkazać, by drapieżny ptak szarpał co dzień moją wątrobę czarnym dziobem, a nigdy nie wyobraziłbym sobie celu równie dziwnego, Heraklesie... Sądząc po twojej minie, niecierpliwi cię moja opowieść. Nie martw się, już kończę. Dowiedziałem się wreszcie, dokąd szli. Jak ci powiem, zdumiejesz się tak samo jak ja... Słoneczne światło podjęło na powrót powolne dziobanie w ogrodowej trawie, a następnie usadowiło się na jakiejś gałęzi i zaszczebiotało kilka nut. Obok przysiadł drugi słowik.* * Metamorfoza ptaka w światło, tu akurat na odwrót. U czytelników, którzy po raz pierwszy stykają się z tekstem eidetycznym, te zdania mogą wzbudzić pewną konsternację, powtarzam jednak, że nie chodzi o żaden cud – jest to najczystszy zabieg literacki. (Przypis Tłumacza). Wreszcie Eumarkos skończył relację. – Może mi wyjaśnisz, wielki Tropicielu, co to wszystko znaczy – zażądał. Herakles zastanawiał się przez chwilę. – Dobrze – rzekł. – Nadal potrzebuję twojej pomocy, zacny Eumarkosie. Śledź kroki Antysa po nocach i przychodź mnie informować co dwa, trzy dni. Przede wszystkim jednak
|
Wątki
|