Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Pędził dni przy okienku na poddaszu, za
szczelnie zamkniętą żaluzją: stamtąd mógł bodaj przyglądać się pannie de la Mole, kiedy się zjawiła w ogrodzie. Cóż się z nim działo, kiedy ją widział przechadzającą się z panem de Caylus, de Luz i innym jakimś figurantem z jej zwierzeń? Julian nie miał pojęcia o takiej męce; musiał się powściągać, aby nie krzyczeć; tę nie- złomną duszę przeorało w końcu cierpienie na wskroś. Wszelka myśl nie tycząca panny de la Mole stała mu się wstrętna; niezdolny był napisać najmniejszego listu. – Ty masz jakiegoś bzika – mówił margrabia. Julian drżąc, aby go nie odgadnięto, zaczął bąkać o chorobie; w końcu uwierzono mu. Szczęściem dlań margrabia zrobił przy obiedzie żartobliwą aluzję do przyszłej podróży; Matylda zrozumiała, że ta podróż może być długa. Już od wielu dni Julian unikał jej, świet- ni zaś młodzieńcy posiadający wszystko, czego brakło temu blademu, posępnemu człowie- kowi, niegdyś tak jej drogiemu, nie umieli rozproszyć jej zadumy. – Zwykła panna – myślała Matylda – poszukałaby sobie wybrańca wśród tej młodzieży ściągającej w salonie wszystkie spojrzenia; ale cechą duszy wyższej jest to, że nie zdoła się wlec myślą po koleinach wyjeżdżonych przez pospólstwo. Stawszy się towarzyszką człowieka takiego jak Julian (brak mu jedynie majątku, a ten ja mam!), będę budziła nieustanną uwagę, nie przejdę niepostrzeżona. Nie tylko nie będę się wciąż obawiała rewolucji, jak moje kuzynki, które ze strachu przed ludem nie śmią połajać opieszałego woźnicę, ale będę pewna, że odegram rolę, i ważną rolę, gdyż człowiek, które- go kocham, ma charakter i ambicję bez granic. Czego mu brak? Przyjaciół, pieniędzy? Ja mu to dam. Ale myśląc o Julianie widziała w nim istotę niższą, której miłość ma się na skinienie. 80 XLIX. OPERA KOMICZNA O how this spring of love resembleth The uncertain glory of an April day, Which now shows all the beauty of the sun. And by and by a cloud takes all away! S h a k e s p e a r e Pochłonięta marzeniami o przyszłości i o ważnej roli, którą miała odegrać, Matylda za- częła niebawem żałować nawet suchych i filozoficznych dysput z Julianem. Znużona gór- nymi myślami, niekiedy także żałowała szczęścia, którego zaznała przy nim; wspomnienia te nie były wolne od wyrzutu i nękały ją chwilami. – Ostatecznie, można mieć słabostkę – mówiła sobie – kobieta taka jak ja może się za- pomnieć jedynie dla wyższego człowieka; nikt nie powie, że mnie uwiodły jego ładne wą- siki czy jazda konna, ale jego głębokie wywody o przyszłości Francji, jego poglądy, w któ- rych rozwija analogię grożących nam wypadków z rewolucją z roku 1688 w Anglii. Ule- głam – odpowiadała na swoje wyrzuty – jestem słabą kobietą; ale przynajmniej nie oma- miły mnie jak lalkę zewnętrzne powaby. Jeśli przyjdzie do rewolucji, czemu Julian Sorel nie miałby być Rolandem, a ja panią Roland? Wolę to niż rolę pani de Staël: nasza epoka nie ścierpiałaby niemoralności oby- czajów. To pewna, że nie dopuszczę się w życiu powtórnej słabości; umarłabym ze wstydu. Rojenia Matyldy nie zawsze, trzeba przyznać, były tak surowe. Przyglądała się Juliano- wi, znajdowała uroczy wdzięk w całym jego zachowaniu się. – Nie ma wątpienia – mówiła sobie – zdołałam w nim zniweczyć najlżejszy cień myśli o jakichś prawach nade mną. Nieszczęśliwy i namiętny wyraz, z jakim ten biedny chłopiec oświadczył mi się przed tygodniem, dowodzi tego wyraźnie; trzeba przyznać, że to było dzikie z mej strony pogniewać się o słowa, w których błyszczało tyle szacunku, tyle miło- ści. Czyż nie jestem jego żoną? – Ten wykrzyknik był bardzo naturalny i, trzeba przyznać, bardzo ujmujący. – Julian kochał mnie jeszcze po tych nielitościwych rozmowach, w któ- rych drażniłam go okrutnie mymi zrodzonymi z nudy kaprysami dla tych paniczów, o któ- rych tak jest zazdrosny. Och, gdyby wiedział, jak mało są groźni! Jak bardzo w porównaniu z nim wydają mi się mizerni i szablonowi. 81 Podczas tych rozmyślań Matylda wodziła ołówkiem po kartce albumu. Naszkicowany profil zdumiał ją i zachwycił: był uderzająco podobny do Juliana. – To głos nieba! To istny cud miłości! – wykrzyknęła z uniesieniem. – Bezwiednie narysowałam jego portret. Uciekła do swego pokoju, zamknęła się, wzięła się do pracy, próbowała serio zrobić portret Juliana, ale nie mogła; profil skreślony przypadkiem okazał się najpodobniejszy. Matylda widziała w tym oczywisty dowód wielkiego uczucia. Rozstała się z albumem bardzo późno, dopiero gdy trzeba było jechać z matką na operę. Miała tylko jedną myśl: szukała Juliana wzrokiem, aby matka zaprosiła go do teatru. Nie zjawił się; jedynie zwykli znajomi odwiedzili panie w loży. Przez pierwszy akt Ma- tylda marzyła o ukochanym z najwyższą namiętnością, w drugim fraza, której towarzyszyła melodia godna Cimarosy, przeniknęła jej serce. Bohaterka mówiła: „Muszę się ukarać za nadmiar mego uwielbienia, nadto go kocham!” Świat cały znikł dla Matyldy, gdy usłyszała tę boską kantylenę. Mówiono do niej, nie odpowiadała; matka łajała ją, ale panna ledwie mogła się przemóc, aby na nią spojrzeć. Egzaltacja jej dorównywała najwyższym wzruszeniom. Pełna boskiego uroku kantylena, której słowa zadziwiająco odpowiadały jej położeniu, zaprzątała wszystkie chwile nie wy- pełnione myślą o Julianie. Miłość z g ł o w y jest zapewne inteligentniejsza niż prawdzi-
|
Wątki
|