Miałem też inne kłopoty, bo raz po raz koła miotanego falami wehikułu uderzały w dno, aż nami rzucało o szyby...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Wreszcie zaryły się w piasek. Mogłem w końcu włączyć normalny napęd lądowy i całą mocą silnika wyrwać się z piaszczystej pułapki przed zatapiającymi nas falami. Z rykiem, niczym przedpotopowy jaszczur, wypełzliśmy na brzeg, prosto pod nastawione lufy pistoletów automatycznych.
Ujrzałem, że trójka z łodzi była już skuta, a dwóch żołnierzy wywlekało z dinghi także skutego olbrzyma, który poddał się im bezwolnie. W ogóle duży był ruch na plaży, a przez wycie sztormu usłyszałem szczekanie służbowego psa.
A potem...
A potem żołnierz wyniósł z łodzi tak dobrze znane mi biureczko, któremu nie miałem czasu się przyglądać, bo już usłyszałem krzyk: „Wyłazić z tej amfibii!” Otworzyliśmy więc posłusznie drzwiczki i wygramoliliśmy się na piasek.
– Panie kapralu! – zawołał jeden z żołnierzy. – Oni i dzieci wożą na przeszkolenie!
Chłód kajdanków na przegubach. Ale co robić? Nie tu i nie teraz będę się tłumaczył! Na szczęście Jacek i pochlipująca Zosia pozostali wolni. Ale wszystkich nas razem popchnięto ku „trójce z łodzi”. Mówię „trójce”, bo czwarty, ten olbrzym, odsunął się na bok, ku granicy światła i cienia.
A my tymczasem rozpoznaliśmy dwóch spośród tego tria: Beńka i kochającego ojca z szarego merca. Przywitali nas jak starych znajomych, bez cienia złości. Jednak to byli, jak to się mówi w ich języku, „rzemiechy” całą gębą!
Boksując po piachu nadjechał policyjny gazik i dwaj oficerowie policji i Straży Granicznej zaczęli na boku o czymś rozprawiać z ożywieniem.
Czekałem.
Wreszcie jeden z żołnierzy zawołał:
– A co to oni za mebelek przytargali? Musi być wiele warty!
– Daj go tu! – krzyknął dowódca. I biureczko stanęło między nami, grzęznąć w mokrym piachu i prawie przewracając się pod naporem wichru.
Któryś żołnierz siadł na nim niefrasobliwie.
– Tak nie można! – krzyknąłem.
– Co mnie będziesz pouczał, bandyto! – odkrzyknął żołnierz i zamajtał sobie w powietrzu nogami.
– On może pouczać, bo się na tym zna! – o dziwo poparł mnie Beniek.
Tu muszę zaznaczyć, że wszystkie rozmowy na plaży odbywały się krzykiem – bo inaczej nie było można w huku narastającego sztormu.
– Tyle szumu o takie cacko? – podszedł do nas oficer Straży Granicznej. – Panowie wypływają bez pożegnania, potem chcą wrócić tak, by nikt ich nie witał...? A o istnieniu radaru to się jakoś zapomniało...? Jak to możliwe, panie szefie? – zwrócił się do mnie.
Beniek wybuchnął śmiechem:
– Zostawcie tego faceta, jak rany Boga! Toż on czysty jak moja koszula w dzień ślubu! I jeszcze dla was robi!
Pogranicznik zawahał się:
– Wszystko się sprawdzi! – zawrócił w stronę gazika policyjnego.
– Jedno możemy sprawdzić już teraz! – wrzasnąłem za nim, ile sił w płucach, by przekrzyczeć wichurę.
Udało się, zawrócił!
– Co mianowicie? – odkrzyknął.
– A to! – odepchnąłem tarasującego mi drogę żołnierza i przyklękłem przy biurku. Kajdanki nie przeszkodziły mi obrócić znaną lwią główkę... Cicho trzasnęła sprężyna. Odsłonięta szczelina zaświeciła złotem w świetle reflektorów...
– A cóż to? – odezwały się zdumione głosy mundurowych.
Nie mogłem odmówić sobie triumfalnego uśmiechu:
– Macie panowie przed sobą – sięgnąłem do szczeliny i podniosłem ku górze dłonie pełne misternie rzeźbionego złota i drogich kamieni – nieco uszkodzoną, ale przecież bezcenną, zaginioną przed wiekami, koronę króla Władysława zwanego Łokietkiem! – podałem ją oficerowi policji, bo przecież w końcu odzyskałem to, co mi w bandycki sposób zabrano. Jak piękna i cenna była owa korona dla mego oka, oka historyka sztuki... A jednak moje myśli skupiały się na czymś zupełnie innym. Cóż, koronę znalazłem tam, gdzie wiedziałem, że musi być! Teraz pozostawało do wyjaśnienia jeszcze coś. Czego, gdyby nie wiara w słuszność mojego postępowania, nigdy wyjaśnić bym nie chciał! Ba, pragnąłem się mylić!
Odwróciłem się twarzą od słonego wiatru wtłaczającego oddech w płuca i dławiącego głos, i krzyknąłem z całej siły:
– Pilnujcie dobrze panowie tego dużego, to Kolekcjoner!
Ufali mi już widać trochę, bo od razu dwóch żołnierzy podskoczyło do olbrzyma, któremu wichura zerwała kaptur sztormiaka z głowy i teraz rozwiewała długie rzadkie włosy. Skute ręce nadal zwisały bezwładnie...
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.