Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Panna
Klimaszewska zaraz zaproponowaÅ‚a jej, by zamieszkaÅ‚y razem. – Eee, kiedy ty tak daleko mieszkasz – wymijajÄ…co odpowiedziaÅ‚a Marychna. – No, to mogÄ™ siÄ™ przeprowadzić. Znajdziemy pokój gdzieÅ› bliżej. – Daj jej spokój – wtrÄ…ciÅ‚a panna ProszyÅ„ska – przecie widzisz, że Marychna chce miesz- kać sama. – Aha! – Inaczej po cóż by przeprowadzaÅ‚a siÄ™ z Zielonki – zÅ‚oÅ›liwie dorzuciÅ‚a inna. – GÅ‚upie jesteÅ›cie – obraziÅ‚a siÄ™ Jarszówna i wybiegÅ‚a na korytarz. WÅ‚aÅ›nie zdążyÅ‚a wejść do gabinetu szefa, gdy i on siÄ™ zjawiÅ‚. WszedÅ‚ swoim tak charakte- rystycznym, lekkim, elastycznym krokiem i przywitaÅ‚ jÄ… wesołą uwagÄ…: – Jak to miÅ‚o z pani strony, że już dziÅ› przybyÅ‚a pani o siódmej. – ZastosowaÅ‚am siÄ™ do życzenia pana dyrektora... – DziÄ™kujÄ™ pani. A pokój już jest? – Jeszcze nie. – Ma pani może w mieÅ›cie krewnych, u których mogÅ‚aby pani zamieszkać? – Nie, panie dyrektorze. WynajmÄ™ pokój. – Tym lepiej – powiedziaÅ‚. Nie zrozumiaÅ‚a, dlaczego ma to być lepiej, i zapytaÅ‚a: – Jak to lepiej? Krzysztof Dalcz rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™: – No... powiedzmy, bÄ™dzie siÄ™ pani czuÅ‚a swobodniejsza... – Ach tak... – Ma pani zapewne jakiegoÅ› miÅ‚ego narzeczonego, bÄ™dzie mógÅ‚ paniÄ… odwiedzać – powie- dziaÅ‚ po chwili wahania. Policzki Marychny zaróżowiÅ‚y siÄ™ gwaÅ‚townym rumieÅ„cem, a serce zaczęło bić mocno i szybko. Przecie to już wcale nie byÅ‚o dwuznaczne! Dalcz wyjÄ…Å‚ z kieszeni dużą srebrnÄ… papieroÅ›nicÄ™ i zapaliÅ‚. – Czy zadowolona jest pani z nowej pracy? – zapytaÅ‚, stojÄ…c wciąż przy niej i udajÄ…c, że nie spostrzega jej zmieszania. – Bardzo – powiedziaÅ‚a z mocnym akcentem szczeroÅ›ci. ChciaÅ‚aby teraz zapewnić go, że jest zachwycona, że bÄ™dzie staraÅ‚a siÄ™, jak nikt, żeby tylko byÅ‚ z niej zadowolony, że zrobi wszystko, co leży w jej umiejÄ™tnoÅ›ciach, by pozyskać jego życzliwość... MyÅ›li Dalcza widocznie zbliżonÄ… szÅ‚y drogÄ…, gdyż powiedziaÅ‚: – Mam nadziejÄ™, że bÄ™dziemy z siebie zadowoleni. ProsiÅ‚bym paniÄ…, by miaÅ‚a do mnie za- ufanie i by zbytnio nie dzieliÅ‚a siÄ™ z przyjaciółkami tym, co robimy i o czym ze sobÄ… mówi- my. 19 – Ależ, panie dyrektorze, to jasne! – Zatem doskonaÅ‚e. – ZresztÄ… ja nie mam przyjaciółek – dorzuciÅ‚a. ZaÅ›miaÅ‚ siÄ™ jakoÅ› dziwnie: – JesteÅ›my zatem oboje w podobnym poÅ‚ożeniu: ja też nie mam przyjaciół... Tak... No, ale zabierajmy siÄ™ do roboty. ZasiadÅ‚ do biurka, przez chwilÄ™ wertowaÅ‚ notatki i zaczÄ…Å‚ dyktować. Jeżeli wczoraj Marychna nie rozumiaÅ‚a tego, co pisaÅ‚a, to dziÅ› byÅ‚a tak podniecona wyobraź- niÄ…, że sama sobie dziwiÅ‚a siÄ™, jak może pisać, nie sÅ‚yszÄ…c poszczególnych wyrazów, a tylko melodiÄ™ tego Å›wieżego mÅ‚odzieÅ„czego gÅ‚osu. Kilkakrotnie przerywano im pracÄ™. WchodziÅ‚ woźny z jakimiÅ› papierami, inżynier Wajdel i inni. Marychna spostrzegÅ‚a, że z nimi rozma- wiaÅ‚ inaczej niż z niÄ…. Wprawdzie gÅ‚os byÅ‚ ten sam, ale ton suchy, szorstki, zdania urywane. Obserwacja ta ucieszyÅ‚a jÄ… niezmiernie. BaÅ‚a siÄ™ puszczać zbyt daleko wodze fantastycznym marzeniom, ale cóż mogÅ‚a poradzić na to, miaÅ‚a tylko dwadzieÅ›cia jeden lat i marzenia dość nieposÅ‚uszne. Dyktowanie trwaÅ‚o do dwunastej. – No, teraz niech pani każe sobie dać herbatÄ™ – przerwaÅ‚ Dalcz – i życzÄ™ pani dobrego apetytu. Ja też pójdÄ™ na Å›niadanie, później zaÅ› zabawiÄ™ trochÄ™ na warsztacie. Pani może zająć siÄ™ przygotowaniem trzech okólników wedÅ‚ug tych oto szematów, wszakże z uwzglÄ™dnieniem zmian, porobionych przeze mnie ołówkiem na marginesie. SkinÄ…Å‚ jej gÅ‚owÄ… i wyszedÅ‚. Z jakąż radoÅ›ciÄ… Marychna zabieraÅ‚a siÄ™ teraz do pracy, z jakÄ… dbaÅ‚oÅ›ciÄ… wykonywaÅ‚a wszystkie jego polecenia. fabryka przestaÅ‚a być miejscem codziennej szarej paÅ„szczyzny, a staÅ‚a siÄ™ treÅ›ciÄ… dnia. Wolne godziny, spÄ™dzone poza biurem, stanowiÅ‚y tylko jakby uzupeÅ‚- nienie doby, jakby czas pozostawiony na to, by mogÅ‚a przygotować siÄ™ do tej chwili, kiedy on wejdzie i obrzuci jÄ… miÅ‚ym, ciepÅ‚ym spojrzeniem swoich przepiÄ™knych oczu. A byÅ‚ taki uprzejmy i taki uważny. Zawsze spostrzegaÅ‚ każdy nowy szczegół w jej ubraniu, czasem na- wet dawaÅ‚ jej rady: – najlepiej pani w zielonym, albo: niech pani spróbuje czesać siÄ™ trochÄ™ inaczej, bardziej gÅ‚adko, mam wrażenie, że bÄ™dzie to w pani typie. Marychnie aż dziwno byÅ‚o, że mężczyzna, i do tego jej zwierzchnik, taki poważny czÅ‚o- wiek, jest dla niej taki uważny, życzliwy i interesujÄ…cy siÄ™ niÄ… caÅ‚kiem widocznie. ÅšwiadczyÅ‚o to o jego naprawdÄ™ wielkopaÅ„skim wychowaniu i o dużej delikatnoÅ›ci. Dotychczasowe do- Å›wiadczenie Marychny w obcowaniu z mężczyznami, w ogóle niewielkie, nie wychodziÅ‚o poza jej sferÄ™, poza kilkunastu znajomych urzÄ™dników, studentów czy mÅ‚odych oficerów. Nie kochaÅ‚a siÄ™ nigdy. Ten i ów podobaÅ‚ siÄ™ jej czasami, lecz bliższy kontakt z nimi zamykaÅ‚y podÅ›wiadomie jej marzenia o wielkiej miÅ‚oÅ›ci do jakiegoÅ› niezwykÅ‚ego czÅ‚owieka, egzotycz- nego maharadży, sÅ‚awnego lotnika, gwiazdora filmowego czy zwyciÄ™zcy olimpiady. Oczywi- Å›cie dyrektor Krzysztof Dalcz nie byÅ‚ żadnÄ… z tych postaci, byÅ‚ czymÅ› znacznie mniejszym, ale i czymÅ› znacznie wiÄ™kszym. Dlaczego? – sama nie wiedziaÅ‚a. Nie staraÅ‚a siÄ™ zresztÄ… tego zgłębić. Zbyt pochÅ‚aniaÅ‚o jÄ… przeżywanie rzeczywistoÅ›ci i wznoszenie nad tÄ… rzeczywistoÅ›ciÄ… fantastycznych marzeÅ„ o jutrze. Teraźniejszość stanowiÅ‚a już jakby próg do niej. Marychna wynajęła nieduży, ale bardzo Å‚adniutki pokoik przy ulicy Leszno. Dojazd stÄ…d do fabryki trwaÅ‚ niespeÅ‚na kwadrans, wsta- waÅ‚a zatem z rana tak, jak dawniej, o szóstej, a o trzeciej byÅ‚a już wolna. Ten rozkÅ‚ad dnia wpÅ‚ynÄ…Å‚ też na rozluźnienie stosunków z kolegami. Nie spotykaÅ‚a ich w tramwaju, a zastoso- wujÄ…c siÄ™ do proÅ›by zwierzchnika, nie staraÅ‚a siÄ™ też widywać ich w wolnej poÅ‚udniowej go- dzinie, Z poczÄ…tku trochÄ™ irytowaÅ‚y jÄ… uwagi dawnych przyjaciółek na temat jej rzekomego
|
WÄ…tki
|