- Chciałbym podziękować Michałowi i jego ludziom za ten wspaniały wóz...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Przekazuję kluczyki Archie'emu Lewisowi, który wie, co z nimi zrobić. Trzymaj, Archie - rzucił mu je - i do zobaczenia przy najbliższym pożarze.
Lewis złapał klucze i wspiął się do kabiny. Rozległy się szepty, kiedy włączył rozrusznik. Duży, dieslowski silnik zaskoczył natychmiast, wywołując u pozostałych strażaków uśmiechy podziwu i dumy. Archie zatrąbił syreną na sprężone powietrze. Strażacy złapali się chromowanych uchwytów i przylgnęli do ciężarówki. Okazały pojazd ruszył i dostojnie potoczył się po Main Street.
Ed Stratton przyglądał się, jak strażacki samochód odjeżdża. Zaciskał usta, cygaro zwisało mu w palcach.
Springer podszedł do niego.
- Ile to kosztowało? - spytał doktor.
- Nie wiem. Może ze trzydzieści patyków.
- Czy kupili ją za twoim pośrednictwem?
- Nie.
- Myślałem, że ty zajmujesz się sprzedażą samochodów w tej okolicy.
- Nie tym razem.
Stratton wsadził cygaro w zęby, podszedł majestatycznie do swojego samochodu i pojechał do domu. Zastanawiał się, jakiej ceny żądało od niego Błękitne Bractwo, żeby znów robić z nim interesy. Czy wystarczy, jeśli przestanie gadać? Czy będą chcieli, żeby jego dzieci chodziły do Centrum Rozrywki?
Niech ich pokręci.
Strattonowie mieszkali tu od dawna i nie płaszczyli się przed obcymi. Jego dziadek nie był uległy, kiedy Yanderbiltowie chcieli w miejscu jego firmy wznieść swoją letnią rezydencję. Bogata rodzina w końcu go wyrugowała, ale w rok po tym, jak przeniósł się do samego Hudson City, wrócił i wysadził w powietrze tamę - jezioro zalało wtedy farmę, zamieniając ją w bagno. Również jego ojciec w czasie wielkiego kryzysu nie kłaniał się urzędom, wprowadzającym ustawę o wyjściu z gospodarczej zapaści, które próbowały zmusić go do tego, żeby prowadził swój biznes według ich zaleceń. Także Ed Stratton z całą pewnością nie będzie się płaszczył przed bandą sekciarskich świrów.
Mogli zabrać swoje ostrzeżenie i wsadzić gdzieś... Mimo to niepokoił się, ponieważ wiedział, że pozostali - Pete, Spence i Joe najprawdopodobniej trzęśli się ze strachu.
A dokładnie o to chodziło ludziom z Błękitnego Bractwa.
Springer zdążył właśnie wrócić do swojego biura, kiedy ostrzeżenie sekty dotarło do niego w formie telefonu od dyrektora szpitala w Warrington, prywatnej instytucji, która była konkurentem Alana w ratowaniu ofiar wypadków drogowych. Spytał, czy Springer nie ma czasami trochę szczepionek przeciw grypie.
- Ile?
- Dwieście sztuk? - spytał rozmówca z nadzieją.
- Chyba znajdę. Po co wam aż tyle?
- Braciszkowie chcą się zaszczepić.
- Wszyscy?
- Powiedzieli, że pięćset osób. Czy to wszyscy?
- Pięćset osób! - Alan był zdumiony. Nie zdawał sobie sprawy, że było ich aż tylu. - Czy załatwiają to przez państwową służbę socjalną?
- Nie - odparł z radością dyrektor. - Płacą nam prywatnie. To dla nas świetny interes. Pożyczamy szczepionki od wszystkich okolicznych szpitali. Jak to się stało, że nie przyszli do ciebie, Springer?
Alan nie odpowiedział na to pytanie.
- Myślę, że mogę ci dać dwieście sztuk - odparł. - Przygotuję je na rano.
- Świetnie. Mam samochód, który zbiera szczepionki od wszystkich. Dziękuję, doktorze.
Springer odłożył słuchawkę, zamyślony.
Pięćset szczepień oznaczało mnóstwo pieniędzy. Ale to nie stracony dochód go gnębił. To było ostrzeżenie: "zamknij się". Niech sobie nie myślą, że ich posłucha.
- Ale doktor był dla mnie naprawdę dobry - wymamrotał Danny Moser.
- JesteÅ› pewien?
Płonące oczy chłopca zamknęły się. Głowa opadła mu na pierś.
- Obudź go!
Instruktor nacisnął Danny'emu nerw pomiędzy szyją a ramieniem, aż chłopak odzyskał przytomność, kurcząc się z bólu.
Ledwo co widząc, skupił uwagę na odrapanych ścianach.
Głos instruktora był ciągle jednakowo mocny, jednostajny, drążący Danny'emu umysł. Ten dźwięk zdominował jego życie. Ledwo pamiętał czasy, kiedy go nie słyszał. Ale słowa były fałszywe. Wiedział, że nie są prawdziwe.
- Doktor nic mi nie zrobił - protestował.
- JesteÅ› pewien?
- Był dla mnie naprawdę dobry.
Instruktor zbliżył się jeszcze bardziej, zmuszając chłopaka do spotkania się z jego przerażającym wzrokiem. Danny'emu ścierpła skóra. Oczy sekciarza zdawały się drążyć jego głowę, niczym świder. Jego głos huczał monotonnie jak strumień w czasie wiosennej powodzi; pytaniom nie było końca.
Ciało chłopaka rozluźniło się, zapadając w upragniony sen. Okrutny chwyt instruktora wzniecił ból w całej ręce Danny'ego, aż po koniuszki palców. Otworzył oczy.
- Jesteś pewien? - spytał znowu sekciarz.
Dwight Rigby był przerażony:
- Nie chcę, żeby przytrafiło mi się to samo, co tobie i Strattonowi, dlatego proszę cię, żebyś przestał używać mojego sklepu jako miejsca publicznych wystąpień. Zresztą przesadzasz na temat tego, co się dzieje.
- Oni są niebezpieczni - mówił Springer. - I staną się jeszcze bardziej niebezpieczni, jeśli im pokażesz, że się boisz.
Rigby poruszał swoją kościstą szczęką.
- Robisz z siebie idiotę, Al. Ludzie nie uważają, że Braciszkowie są aż tak źli.
- Bzdura - zaprotestował doktor.
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zÅ‚apiÄ…, to znaczy, że oszukiwaÅ‚eÅ›. Jak nie, to znaczy, że posÅ‚użyÅ‚eÅ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….