Był ciekaw, jak się Peter Dorfrichter czuje w ten wonny majowy ranek...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Od czasu podróży do Konopisztu dwa razy rozmawiał z porucznikiem. Raz, kiedy Dorfrichter podpisywał zgodę na rozwód, i ponownie, kiedy wręczył więźniowi listę wytypowanych oficerów, którzy mieli zasiadać w trybunale podczas rozprawy. Odwiedził Dorfrichtera w jego celi wciąż niezdecydo­wany, czy ma proponować mu odwołanie przyznania się do winy, czy nie. Z trudem opierał się pokusie. Obraz młodego żołnierza, straconego podczas egzekucji w Sarajewie powracał w myślach Kunzego z niepoko­jącym uporem, na przemian z obrazem idącego Ringiem porucznika, brzęczącego ostrogami, w czako włożonym lekko na bakier, cieszącego się wolnością i powrotem do życia. Jedno właściwie dobrane słowo mogłoby zmie­nić zbroczonego krwią trupa w radosnego światowca. Nie byłoby to wcale takie trudne do przeprowadzenia. Wszakże otrzymał nakaz dokonania takiej transforma­cji. Niemniej, kiedy wkroczył do celi, czuł, że nie wy­kona rozkazu arcyksięcia.
Zastał porucznika pogrążonego w czytaniu świeżo wydanej rozprawy E. K. Nodine’a „Prawda o Port Ar­turze”. Od czasu gdy Dorfrichter przyznał się do winy, zaczął dostawać książki do czytania, pozwolono mu pi­sać i przyjmować wizyty najbliższe] rodziny. Marian­na Dorfrichter po powrocie z sanatorium przebywała w mieszkaniu matki, ale nie uczyniła najmniejszej próby, by zobaczyć się z mężem.
Dorfrichter wydawał się odprężony, pełen spokoju i życzliwości. Zniknęła jego cierpkość, złośliwość, na­wet jego wygląd się zmienił, zaniechał bowiem upra­wiania gimnastyki. Natomiast czytał zachłannie i pra­cował nad rozprawą o wpływie najnowszych wynalaz­ków i odkryć z dziedziny metalurgii, chemii i biologii na nowoczesną sztukę wojenną. Praca, która krzepiła go na duchu, żłobiła głębokie kręgi pod jego oczyma. Wychudły i blady wydał się Kunzemu podobny do dziewiętnastowiecznego poety: wytwornego romantyka z piętnem śmierci na twarzy.
Ostatnia wizyta Kunzego w celi Dorfrichtera trwała ponad godzinę. Mógł już wyjść po dziesięciu minutach, jako że więzień nie przejawiał żadnego zainteresowa­nia ludźmi, którzy mieli go sądzić. Został jednak po prostu dlatego, że nie potrafił zmusić się do wyjścia. Kochał tego człowieka. Budził w nim czułość sposób, w jaki unosił powieki, kiedy go zaciekawiał jakiś te­mat, ruchy jego szczupłych dłoni, o długich palcach, sposób, w jaki zakładał nogę na nogę. Doszedł już do tego, że przestał się wstydzić. Czy było grzechem uczu­cie tak całkowicie pozbawione cielesnego pożądania, dające dojmującą świadomość istnienia, ale jednocześ­nie przejmujące do głębi wielkim smutkiem?
Rozmawiali przede wszystkim na tematy wiążące się z pracą porucznika. Po czterech miesiącach całkowitej izolacji czytanie było dla Dorfrichtera niczym woda dla człowieka umierającego na pustyni z pragnienia. Zaw­sze czynny umysł porucznika przywodził teraz na myśl roziskrzony fajerwerk. Miał nadzieję zakończyć prócz obecnej pracy także rozprawę na temat obronnego wy­korzystania łuski podczas walk w okopach, która to praca mogła być przydatna w sytuacji, kiedy ofensywa stanie w martwym punkcie na skutek oporu wroga, co mogło się z łatwością zdarzyć na froncie rosyjskim. Czuł, że największym niebezpieczeństwem w wojnie z Rosją byłaby otwarta zwycięska kampania, która wessałaby austro-węgierskie siły w rozmokłą stepową pustać, by je potem zaskoczyć zdradziecko bezlitosną zimą. Jedynym rozwiązaniem była, jego zdaniem, stop­niowa penetracja w głąb kraju, niewielkimi etapami przy rozbudowywaniu systemu obrony jednocześnie z atakiem.
Kunze nie bardzo interesował się taktyką wojenną, przysłuchiwał się nie tyle tematowi, co melodii głosu Dorfrichtera, zachwycającego aż do upojenia w jakiś nieuchwytny sposób. Głos ten zamilknie już niebawem, smukłe ciało pogrzebią w ziemi, a jemu przyjdzie żyć dalej ze świadomością, że jednym słowem mógł ocalić skazanego.
Kiedy profos przyszedł zapytać, czy ma podać obiad porucznikowi, Kunze pojął, że czas już odejść. Odpro­wadzając go do drzwi Dorfrichter położył na moment dłoń na ramieniu Kunzego. Jeszcze w późniejszych la­tach, ilekroć kapitan wspominał tę chwilę, miał nadal w pamięci delikatność tego dotyku.
Był oto dzień dziewiętnasty maja. O szóstej trzydzie­ści Kunze ubrany w galowy mundur, w pasie i czako szedł do budynku sądu wojskowego. Ulice były zadzi­wiająco ożywione, mimo wczesnej pory. Nagłe ocieple­nie wywabiło ludzi z dusznych mieszkań, toteż roz­siedli się na parkowych ławkach, wystawiając twarze na słońce, niemal w religijnej ekstazie.
Na rozprawę wybrano niewielką salę na piętrze, uda­remniając osobom nieupoważnionym wstęp do niej, jak również i na korytarz łączący salę rozpraw ze skrzy­dłem budynku, gdzie za ciężkimi żelaznymi drzwiami mieściło się więzienie. Gromady reporterów stały już przed wejściem do budynku, a także spory tłum tło­czył się na mostku nad Hernalser Gürtel, skąd roztaczał się bezpośredni widok na salę rozpraw. Można jeszcze było widzieć salę z balkonu po przeciwnej stro­nie ulicy. Stali tam ludzie stłoczeni jak sardynki i ka­pitan zaniepokoił się nawet, czy poręcz okaże się dostatecznie mocna, by tłum ten utrzymać.
Punktualnie o ósmej dwóch trębaczy postawionych! przed drzwiami sali rozpraw odtrąbiło sygnał, a człon­kowie trybunału wydelegowani przez barona von Hadauera, dowódcę wiedeńskiego garnizonu, wkroczyli do sali na czele z pułkownikiem Sztabu Generalnego, który miał przewodniczyć rozprawie. Za nimi szedł Kunze, dwóch kapitanów, porucznik i dwóch podpo­ruczników, a każdy z nich w galowym mundurze i cza­ko. Podeszli do długiego stołu, wokół którego stało osiem krzeseł. Jedno z najwyższym oparciem ustawio­no na podwyższeniu. Na nim to właśnie siadł pułkow­nik, po lewej jego ręce usadowił się Kunze i dalej we­dług rangi, systematycznie po obu stronach kapitan, potem porucznik oraz podporucznik. Wszystko przy­pominało uroczystą pantomimę przy akompaniamencie brzęku ostróg i szurania krzeseł o podłogę. Rzędy ła­wek poniżej ziały pustką, bowiem publiczności nie do­puszczono w ogóle do rozprawy.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.