- Ale nie ta dziewczyna z Kalifornii, mój miły...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Zabierz
mnie do domu, a przekonasz się, do czego jestem zdolna. Przestała oddychać. Ostrożnie zerknęła na niego przez ramię. To był tylko żart, ale czy do końca? Wiele by dała,
żeby poznać jego myśli. Ale też bała się ich. Dlatego odwróciła się do stołu i powiedziała:
- Szef kuchni musi się wziąć do roboty, bo nikt nie dostanie deseru.
Szybko cofnął ręce.
- Nie może być! - powiedział. - Jack, chcesz ciasto,
prawda?
- Mniam - zawołał chłopiec.
Kilka minut później Anna odwróciła się i zobaczyła Jacka i Granta bawiących się na podłodze. Budowali zamki z klocków. Bawili się tak wspaniale, że aż coś ścisnęło ją za
gardło. Miała wrażenie, że znalazła się w raju. Zaczęła się
zastanawiać, co mogłoby się zdarzyć, gdyby naprawdę była
w ciąży. Czy Grant zechciałby ich wtedy? Czy zechciałby za­
łożyć rodzinę? Czy kiedykolwiek poprosi ją o rękę?
Wróciła do pracy ze ściśniętym gardłem. Miłość Granta i jej ciąża były dla niej jednakowo niemożliwe. Z rozpaczą w sercu przypomniała sobie, co powiedział jej lekarz przed rokiem. Jej szanse na zajście w ciążę były prawie
żadne.
Włożyła ciasto do piekarnika.
- Nie martwcie się, chłopcy - powiedziała spokojnie.
- Ciasto jest już w piecyku. Teraz czas na kurczaka.
- Pi, pi - zawołał Jack.
- Założę się, że Grant ma kurczaki na swojej farmie,
Jack - powiedziała Anna.
- Może kilka. - Grant pokiwał głową.
Anna uśmiechnęła się.
- Opowiedz nam więcej o Nebrasce - poprosiła.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Trochę ponad pół godziny później Anna kończyła szykować posiłek, a Grant radował się leniwym zakończeniem dnia w towarzystwie swojego małego braciszka. Po raz kolejny potoczył piłkę po trawie i patrzył, jak malec
z ochotą za nią pędził. Patrzył z czułością, jakiej nie czuł
już od bardzo dawna. Przypomniały mu się cudowne dni
z Fordem i Abigail. Zachichotał na samo wspomnienie.
Był wtedy taki nieporadny, tak mało wiedział o dzieciach.
Ale uczył się bardzo szybko. Nie minął rok, a potrafił już
przygotować wielką kanapkę z masłem orzechowym dla
jednego dziecka, opowiadając równocześnie drugiemu
bajkę na dobranoc. Nauczył się nigdy nie skarżyć i nie narzekać, nawet gdy miał ochotę rwać włosy z głowy. Nauczył się czuwać przy chorych dzieciach całymi nocami.
To była najtrudniejsza i najwspanialsza praca na świecie.
- Hej tam!
Grant podniósł głowę. To był Eli, jego przyrodni
brat. Był wielkim, potężnie zbudowanym mężczyzną.
Bardziej pasował do pracy na farmie niż do zarządzania winnicą.
- Co słychać? - spytał Grant.
Ale Eli nie zdążył odpowiedzieć, bowiem Jack rzucił
się biegiem do Granta i mocno chwycił go za nogi.
- Będzie z ciebie świetny piłkarz, Jack - powiedział
Eli.
- Piłka, piłka, piłka - skandował chłopiec i wyciągał do
Granta ręce z piłką. - Jeszcze, jeszcze.
Mężczyźni roześmiali się. Grant posłusznie rzucił piłkę, a Jack popędził za nią z radosnym piskiem.
- Trzeba mieć dla niego mnóstwo sił - powiedział Eli.
- O, tak. Dobrze, że Anna ma ich dosyć.
- A jak tam Anna? Słyszałem, że chorowała.
- Najgorsze już minęło - Grant wzruszył ramionami.
- Ona tak twierdzi.
- Tak twierdzi? - spytał Eli podejrzliwie.
Grant pokręcił głową.
-Nie, nie. Wierzę jej. Wygląda dobrze, wspaniale...
pięknie. - Urwał. W oczach Eliego zamigotały radosne
iskierki. - Chodzi mi o to, że nie jest już taka blada.
- Dobrze. - Na małym ogrodowym stoliku Eli postawił butelkę wina, którą trzymał za plecami. - A co u ciebie? Trzymasz się?
- Pewnie.
- Wszystko się wkrótce wyjaśni. Testament, śmierć
Spencera, swary rodzinne... Wszystko. I wszystko znów
będzie normalnie.
- Normalnie? - parsknął Grant. - A cóż to znaczy?
- Nie mam pojęcia.
Jack przybiegł z piłką. Grant zachichotał.
- Masz ochotę na trochę futbolu? - spytał Eliego.
- Z moimi braćmi? Zawsze.
Grant poczuł ucisk w piersi. Odkąd sięgał pamięcią, zawsze był sam. Bo trudno powiedzieć, że Grace z nim była. I oto wszystko się zmieniło. Miał rodzinę.
Kochającą go szczerze i martwiącą się o niego. On sam starał się trzymać na dystans, gdyż wciąż jeszcze ciąży­
ły na nim podejrzenia o zamordowanie Spencera. Cały
czas czuł, że jest obserwowany i oceniany. Nawet jeśli
tak nie było, sytuacja, w jakiej się znalazł, krępowała
go bardzo.
Eli kopnął piłkę do Jacka. Chłopiec pisnął radośnie
i kopnął ją z powrotem.
To były cudowne chwile. Czas płynął im miło, aż Anna
zawołała ich na kolację.
Grant wziął Jacka na ręce.
- Zostaniesz z nami na kolacji? - zwrócił się do Eliego.
- Mógłbyś pobiec po Larę? Razem wypilibyśmy to wino.
- Może innym razem. Wygląda na to, że Anna chce
mieć swojego mężczyznę dla siebie tej nocy.
Grant zaśmiał się cicho.
- Nie, to nie tak - powiedział.
- Na pewno tak. - Eli uśmiechnął się szeroko. - Do zobaczenia, chłopaki.
- Do zobaczenia.
Eli pomachał im i ruszył w kierunku głównego domu.
A Grant i Jack poszli na kolację.
Trzy kołysanki, odrobina kołysania, buziak w czoło
i Jack odpłynął do krainy snów.
Anna po cichu wyszła z sypialni i poszła do salonu.
Grant zdążył już rozpalić ogień na kominku i ustawić talerzyki z ciastem na stoliku do kawy. Siedział na kanapie.
Kiedy weszła, uśmiechnął się i gestem zaprosił, by usiad­
ła obok niego.
Sielankowy obrazek: szczęśliwe dziecko śpi w łóżeczku,
ona wypoczywa z Grantem po długim dniu. Odrobina
ciasta, leniwa pogawędka, delikatny romans.
Niemal zapomniała, że to nie może trwać wiecznie.
Niemal.
Uśmiechnięta usiadła obok niego z podwiniętymi nogami.
Grant podał jej talerzyk z dużym kawałkiem ciasta.
- Napracowałaś się dzisiaj. Na pewno dobrze się czujesz?
- Oczywiście.
- Nie chcemy żadnych nawrotów choroby. - Uniósł wi-
delczyk. - A może chcemy?
- To bardzo egoistyczna uwaga.
- Ostrzegałem cię. Kiedy idzie o ciebie, Anno Sheridan,
jestem obrzydliwym samolubem.
- I co z tym zrobimy?
Wzruszył ramionami. Wziął kolejny kęs ciasta.
- Jesteś doskonałą kucharką.
- Dziękuję - powiedziała z udawaną lekkością. - Potrafię sprzątać, cerować i gotować. Lubię większość dyscyplin sportowych i mogę udawać, że lubię pozostałe.
-O...
- Tak. Myślisz, że mogłabym być dobrą żoną?
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.