adidasów i jak mały chłopiec chwycił się dłońmi za kostki nóg...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Zakołysał się lekko,
opuściwszy brodę na pierś i zamknął oczy. Poczuł, jak ból ustępuje. Znalazł ukojenie
w ciemności i w kołysaniu się.
Jednak po chwili spokój minął i znowu zawładnęło nim przerażenie na myśl, że
Katie już nie ma na tym świecie, ostatecznie i na zawsze.
W domu była broń. Należała do ojca Brendana. Była ukryta tam, gdzie zwykle - za
odsuwaną listwą sufitową w spiżarni. Można było stanąć na półce, wsunąć rękę pod
rzeźbiony drewniany gzyms złożony z trzech listewek i wymacać żelazo. Potem
wystarczyło pchnąć je lekko w górę, sięgnąć głębiej ręką i zaciskało się palce na kolbie.
Rewolwer leżał tam zawsze, odkąd Brendan sięgał pamięcią. Jedno z jego
najstarszych wspomnień zawierało taką scenę: późno w nocy wychodzi zaspany z
sypialni i widzi, jak jego ojciec cofa w popłochu rękę spod sufitu. Brendan wyjął nawet
kiedyś ten rewolwer i pokazał przyjacielowi, Jerry’emu Divencie. Mieli wtedy obaj po
trzynaście lat. Jerry wybałuszył oczy i zaskomlał żałośnie: „Schowaj to, prędko!”.
Rewolwer był pokryty kurzem, całkiem też prawdopodobne, że nigdy zeń nie
strzelano. Brendan wiedział jednak, że wystarczyło go odczyścić, by zadziałał.
Mógł go teraz wyjąć. Pójść do Cafe Society, gdzie przesiadywał Roman Fallow,
albo do warsztatu Autoszyba Atlantic, którego właścicielem był Bobby O’Donnell, i
skąd, według Katie, kierował swoimi ciemnymi interesami. Mógł udać się do jednego
z tych miejsc (albo jeszcze lepiej: do obu po kolei), wycelować rewolwer ojca w gęby
tych łotrów i pociągnąć za cyngiel, aż iglica szczęknie na pustej komorze. Roman i
Bobby już nigdy więcej by nie zamordowali kobiety.
Mógł tak postąpić. Czy na pewno? Tak dzieje się w filmach. Gdyby Bruce’owi
Willisowi ktoś zabił ukochaną, Bruce nie siedziałby na podłodze, nie kiwał się jak
dziecko cierpiące na chorobę sierocą, tylko by ładował spluwę. Może nie?
Brendan wyobraził sobie mięsistą twarz Bobby’ego ponad muszką spluwy. Drań
skamle błagalnie: „Nie, Brendan, proszę! Proszę cię, nie!”.
A on odpowiada mu coś odjazdowego, na przykład: „Zamknij gębę, draniu. Jazda
do piekła”.
W tym momencie się rozpłakał. Wciąż się kiwał, obiema rękami chwytając kostki
nóg, bo wiedział, że nie jest Bruce’em Willisem, Bobby O’Donnell to rzeczywista
osoba, nie bohater filmu. Poza tym rewolwer wymagał wyczyszczenia, i to solidnego, a
on nie wiedział, czy jest nabity, nie był nawet pewien, jak się go otwiera, a gdy się już
weźmie do rzeczy, czy mu nie zadrży ręka? Czy nie zacznie podrygiwać jak wtedy, gdy
musiał się bić jako mały chłopiec, bo zrozumiał, że nie ma odwrotu? Życie to nie
pieprzony film, życie to... życie, cholera. Dobry człowiek niekoniecznie musi zwyciężyć
w ciągu dwóch godzin jak na ekranie. Brendan nie wiedział, czy jest tchórzem, czy
chojrakiem. Miał dziewiętnaście lat i jeszcze nigdy nie stanął przed prawdziwym
wyzwaniem. Nie był jednak pewien, czy potrafiłby wejść do czyjegoś biura (gdyby
nawet drzwi nie były zamknięte na klucz i nie kręciliby się tam jacyś inni faceci) i
strzelić gościowi w głowę. Po prostu nie miał pewności, czy byłby do tego zdolny.
Tęsknił za Katie. Tak bardzo za nią tęsknił! Świadomość, że już nigdy jej przy nim
nie będzie, spowodowała, że rozbolały go zęby. Bolały go do momentu, w którym
poczuł, że musi coś zrobić, inaczej ani przez chwilę nie przestanie się czuć tak
okropnie w tym nowym, beznadziejnym życiu.
Dobra, postanowił, jutro wyczyszczę rewolwer. Wyczyszczę i sprawdzę, czy są w
bębenku kule. Choć tyle. Wyczyszczę broń.
Do pokoju wszedł Ray. Wciąż miał na nogach łyżworolki, toteż podpierał się,
niczym laską, nowym kijem hokejowym, gdy tak szedł na wywrotnych,
przełamujących się w kostkach nogach w stronę łóżka. Brendan zerwał się z podłogi i
otarł łzy z policzków.
Ray zdjął łyżworolki, przyjrzał się bratu i zapytał na migi:
„Dobrze się czujesz?”
- Nie.
Ray zamigał:
„Mogę ci jakoś pomóc?”
- Niestety, Ray, nie możesz, ale się mną nie przejmuj. „Mama mówi, że dobrze się
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.