– Trzydzieści...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Cwany drań z pana, Riumin.
Gospodarz wyjął solidnie wypalone buty Lindsaya z mikrofalówki, obejrzał je bacznie i włożył na bose stopy.
– Ile zna pan języków? – zapytał.
– Normalnie cztery, ale na mnemonikach radzę sobie z siedmioma. Do tego dochodzi standardowy język programowania kształcerskiego.
– Ja też znam cztery – powiedział Riumin. – Chociaż nie zaśmiecam sobie pamięci formami pisanymi.
– Nic pan nie czyta? W ogóle?
– Maszyny mogą mnie w tym wyręczyć.
– Wobec tego jest pan ślepy na całe kulturalne dziedzictwo ludzkości.
Riumin wyglądał na zaskoczonego.
– Dziwnie brzmią takie słowa w ustach kształcerza. Jest pan antykwariuszem, co? Chciałby pan złamać reguły interdyktu, studiować te tak zwane nauki humanistyczne i tak dalej? Teraz rozumiem, skąd ten teatralny gambit; musiałem zajrzeć do leksykonu, żeby się dowiedzieć, co znaczy „sztuka" w tym kontekście. Zdumiewający obyczaj. Naprawdę chce się pan tym zająć?
– Owszem. Czarni Medycy sfinansują mi ten projekt.
– Rozumiem. Geisha Bank nie byłby nim zainteresowany; siedzą po uszy w kredytach i ekonomii.
Lindsay przysiadł na podłodze obok kłębu przewodów i wyjął z kołnierzyka szpilkę Czarnych Medyków. Obrócił ją w palcach.
– Niech pan mi o nich opowie – zaproponował.
– Gejsze to kurwy i finansiści. Zauważył pan pewnie, że kartę kredytową ma pan wycenioną w godzinach.
– Tak.
– To godziny usług seksualnych. Mechaniści i kształcerze posługują się kilowatami w charakterze waluty, ale kryminalny półświatek w Układzie musi mieć swój czarny rynek, żeby istnieć. Przewinęło się przez niego całe mnóstwo nielegalnych walut. Kiedyś napisałem o tym artykuł.
– Naprawdę?
– Tak, z zawodu jestem dziennikarzem. Zabawiam zblazowanych nowobogackich oszałamiającymi rewelacjami kryminalnymi, opowiastkami z życia niższych klas. – Riumin pokiwał głową. – Przez jakiś czas były w obiegu narkotyki, lecz to dawało przewagę kształcerskim chemikom. Później z niejakim sukcesem sprzedawano czas na komputerach, ale z kolei mechaniści mają lepszą cybernetykę. Ostatnio w modzie jest seks.
– Czy to znaczy, że ludzie specjalnie przybywają na to zadupie, żeby sobie pobzykać?
– Nie trzeba iść do banku, żeby skorzystać z karty, panie Dze. Geisha Bank ma szerokie kontakty w kartelach. Piraci często się tu zatrzymują, żeby wymienić łup na nielegalne kredyty. Poza tym trafiają do nas uchodźcy polityczni z innych światów okołoksiężycowych. Ci, którzy mają pecha.
Lindsay nie dał nic po sobie poznać; był jednym z uchodźców.
Teraz miał przed sobą proste zadanie: przeżyć. Świadomość tego faktu w cudowny sposób oczyściła mu umysł. Mógł zapomnieć o całym dotychczasowym życiu; buncie Zachowawców, wystawianych w Muzeum politycznych sztukach... Wszystko to przeszło do historii.
I dobrze, pomyślał. Dawne czasy minęły; tamte wydarzenia miały miejsce w innym świecie. Na myśl o tym nagle zakręciło mu się w głowie. Przeżył. A Vera nie.
Constantine chciał go zabić, wykorzystując stado zmutowanych owadów. Ciche, delikatne motyle sprawdziły się doskonale jako nowoczesna broń. Zagrażały tylko ludzkiemu ciału, nie zaś całemu środowisku. Ale to wuj Lindsaya otworzył puzderko zerwane z szyi Very i zaopatrzone w mechanizm uwalniający chmurę feromonów, które doprowadziły śmiercionośne ćmy do szału. Wuj zginął zamiast niego. Lindsay poczuł wolno wzbierającą falę mdłości.
– Z mechanistycznych karteli przybywają ci najbardziej wyczerpani, żeby umrzeć z rozkoszy – ciągnął Riumin. – Za odpowiednią cenę Geisha Bank proponuje shinju: podwójne samobójstwo, w towarzystwie jednego z członków personelu. Bo wie pan, klienci bardzo się cieszą, kiedy nie muszą umierać samotnie.
Przez dłuższą chwilę Lindsay toczył wewnętrzną walkę. „Podwójne samobójstwo" – te słowa przeszyły go niczym sztylet. Przed oczyma majaczyła mu drżąca twarz Very, wzmocniona wspomagającymi pamięć narkotykami. Jego ciałem targnęły gwałtowne torsje; zwymiotował na podłogę.
Chemikalia go pokonały. Odkąd opuścił Republikę, nie miał nic w ustach. W gardle go zapiekło i nagle poczuł, że brakuje mu powietrza. Zaczął się dusić.
Riumin przyskoczył w jednej chwili, opadł mu kościstymi kolanami na pierś i wydusił powietrze z płuc przez zaciśniętą tchawicę. Lindsay przetoczył się na bok i zaczął spazmatycznie oddychać. W dłoniach i stopach poczuł delikatne ukłucia gorących igiełek. Nabrał jeszcze raz powietrza i zemdlał.
* * *
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.