– To, że perła leży w skrytce w banku, nie znaczy, że może ją panisobie zatrzymać...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

– Nie wiem, o czym pan mówi.
– Mama mogłaby być dumna z pani gustu, ale czy pochwaliłaby sposób
zdobycia pieniędzy?
– Wynoś się pan w cholerę.
– Znosiła pani Duboffa przez lata, uznała się za prawowitą dziedziczkę
i ja tego nie neguję. Problem w tym, skąd on miał te pieniądze.
Nawet jeśli nie można ich powiązać z żadną zbrodnią na pewno
zainteresowałby się nimi urząd skarbowy.
Podniosła żeberko i przez chwilę myślałem, że posłuży się nim jak
bronią.
– Dlaczego mi pan to robi?
– Nie chodzi o panią– wyjaśniłem. – Tylko o cztery inne kobiety. –
Dotknąłem żeberka. – Kości.
Zrobiła się zielona. Zerwała się i pobiegła do toalety.
Pięć minut, dziesięć, piętnaście.
Poszedłem sprawdzić. Obie łazienki puste. Tylne drzwi prowadziły do
zaułka cuchnącego śmieciami. Kiedy wyszedłem przed restaurację,
garbusa już nie było.
31
Zaparkowałem trzy przecznice od kamienicy Almy Reynolds, wróciłem
pieszo na róg i zaczaiłem się za starym, zakurzonym drzewem koralowym.
Pan Tajniak. Czułem się głupio, a w głowie miałem niezłą gonitwę
myśli.
Czterdzieści minut później Reynolds nie wróciła. Pokpiłem sprawę i
spłoszyłem kobietę. Byłem pewien, że zapłaciła za perłę pieniędzmi, które
dostał Duboff.
Koperta przekazana z rąk do rąk na parkingu. Donacja czy łapówka?
Tak czy inaczej, nic nie wskazywało na związek z morderstwem
Duboffa.
Wróciłem do seville’a. Przejechałem przecznicę, kiedy zadzwonił Milo.
– Huck zasłonił się prawnikiem.
– Macie go.
– Niezupełnie.
Kancelaria Debory Wallenburg zajmowała dwa najwyższe piętra kostki
lodu na Wilshire, pięć przecznic na wschód od oceanu. Na drzwiach
tłoczyły się nazwiska; Wallenburg była druga od góry.
Miała około pięćdziesiątki, zielone oczy, policzki jak jabłka i mocne
ciało zapakowane w szary, kaszmirowy kostium. Platynowe pierścionki,
kolczyki z brylantami i potrójny sznur pereł ciekawie odbijały światło.
Perły były różowosrebrne, stopniowanej wielkości; według mojego nieco
podszlifowanego rozeznania, dziesięć do piętnastu milimetrów.
Ładna kobieta, wystarczająco pewna siebie, by zachować kolor na–
tapirowanych włosów taki sam jak kostiumu. Odrzuciła zaproszenie Mila
na komisariat, uparła się, że woli swoją kancelarię.
Teraz siedziała za obitym skórą biurkiem i rozmawiała przez telefon z
jakimś Lesterem. Blat biurka ożywiały złocone drobiazgi od Tiffany’ego,
w tym misterna lampa ze szklanym kloszem pomarszczonym tak, by
wyglądał na papierowy. Ścianę w głębi zajmowała paste–la Mary Cassatt,
przedstawiająca matkę z dzieckiem – idealne ucieleśnienie czułości. Brak
rodzinnych zdjęć czy czegokolwiek związanego z dziećmi zmieniał wielką
sztukę w rekwizyt.
Milo, Reed i ja staliśmy jak petenci, a Wallenburg śmiała się z czegoś,
co powiedział Lester. Pod względem wystroju gabinet był trzydziestoma
metrami kwadratowymi przesady: brokatowe tapety w kolorze krwi, fałdy
sztukaterii, sufit wykładany miedzianą folią lawendowo–fioletowy dywan
Aubusson na tekowej podłodze. Z trzynastego piętra rozciągał się widok
na grafitową ulicę, aluminiową wodę, rdzawe szpony linii brzegowej drące
ocean.
Spróbowałem wypatrzyć dom Vanderów, uznałem, że przesadzam.
– Żartujesz, Les – powiedziała Wallenburg i odwróciła się tak, że mój
wzrok padł na boczną ścianę, obwieszoną tytułami Ligi Bluszczowej i
nagrodami palestry.
– Dobra, dzięki, Les. – W końcu się rozłączyła. – Siadajcie, panowie,
jeśli chcecie.
Zajęliśmy miejsca przed biurkiem.
– Dziękujemy za spotkanie, panno Wallenburg – odezwał się pierwszy
Milo.
– Dziękuję za odbycie niebezpiecznej wyprawy z samej dziczy West
LA. – Wallenburg uśmiechnęła się lodowato zerknęła na zegarek.
– Jeśli wie pani, gdzie jest Travis Huck...
– Zanim do tego dojdziemy, poruczniku, oświadczam oficjalnie:
mylicie się co do Travisa. I to bardzo. Jakie macie dowody, aby uznać go
za podejrzanego?
– Z całym szacunkiem, proszę pani, ale to ja mam tu zadawać pytania.
– Z całym szacunkiem, poruczniku, to ja muszę zapobiec drugiemu
ohydnemu błędowi wymiaru sprawiedliwości. Krok pierwszy tego procesu
to wyjaśnienie, co takiego wiecie, co by usprawiedliwiało zrujnowanie
życia mojego klientowi.
– A jaki jest krok drugi?
– To zależy od pierwszego.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.