Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Może uganiał się za popularnością, ale po powrocie do domu nie był gadatliwy. Czasami przez parę dni do nikogo nie dzwonił. A jeśli już rozmawiał przez telefon, to z Haiseldenem, Alice Zoghbie, supermarketem, apteką, antykwariatami, szewcem, sklepem Searsa i żelaznym.
– A rachunki za telefon komórkowy? – Facet miał czarno-biały telewizor – roześmiał się Milo. – Nie miał ani komputera, ani sprzętu stereofonicznego. Pisał na maszynie do pisania. W komodzie znalazłem arkusze czerpanego papieru. – I nie było na nich żadnych odcisków, jak to się zdarza w filmach? – Tak, a ja jestem Brudny Harry. – Staroświecki gość – zauważyłem – ale jak już coś robił, to etycznie. Wysunąłem górną szufladę szafy. Leżały tam warstwy poukładanej bielizny, białe i zaokrąglone jak olbrzymia cukrowa wata, po obu stronach spoczywały pozwijane czarne skarpetki. Środkową szufladę zajmowały swetry, brązowe i czarne. Wsunąłem pod nie rękę, lecz nic nie znalazłem. Następna szuflada wypełniona była książkami medycznymi. – W ostatniej to samo – powiedział Milo. – Poza zabijaniem ludzi, drugim hobby Mate’a było czytanie. Przyklęknąłem, żeby otworzyć dolną szufladę. Leżały tam cztery tomy w twardej okładce, ze zniszczonymi grzbietami i krawędziami. Otworzyłem pierwszą. Zasady chirurgii. – Wydana w 1934 - zauważyłem. – Może gdyby uczył się na bieżąco, ta wątroba, którą podrzucił do szpitala, wyglądałaby lepiej. Moją uwagę zwróciła czwarta książka, mniejsza od pozostałych, w rubinowej skórzanej okładce. Połyskująca nowością, z wytłaczanymi wzorami na grzbiecie... Ozdobne złote litery na szorstkiej jak pomarańcza powierzchni sztucznej skóry. Kolekcjonerskie wydanie Beowulfa, opublikowane przez oficynę pod nazwą Towarzystwo Miłośników Klejnotów Literatury. Wziąłem książkę do ręki. Była za lekka. Coś zakołatało w środku. Podniosłem okładkę. Ani jednej kartki, pusta przestrzeń. Na wewnętrznej stronie okładki metka MADE IN TAIWAN. Pudełko ze sklepu z pamiątkami. Tym, co grzechotało, był miniaturowy stetoskop. Dziecięca zabawka. Różowa plastikowa rurka, srebrne plastikowe słuchawki i końcówka. Słuchawki złamane, obok luźne kawałki plastiku. – Połóż to – nakazał Milo, mrużąc oczy. – Co się stało? – spytałem, spełniając polecenie. – Zaglądałem do tej cholernej szuflady, kiedy przetrząsaliśmy mieszkanie, i tego tam nie było. Inne książki tak, ale tej nie. Czytając daty wydania, pomyślałem, że Mate uczył się ze starodruków. Zajrzał do wnętrza pudełka. – Ktoś tu był? – spytałem. – Morderca zostawia pamiątkę tego, co zrobił w furgonetce? Złamany stetoskop jako wiadomość: Mate wyeliminowany z interesu, teraz ja jestem doktorem? Milo schylił się, sycząc z bólu. – Przeciął równo plastik. Sądząc po kurzu, zrobił to tutaj... Bardzo równo. – To nic trudnego, jeśli miał duże nożyce. Okropnie złośliwy krasnoludek. – Przyszedł świętować zwycięstwo? – spytał Milo, drapiąc się po twarzy. – I zostawić swój ślad. Milo podszedł do drzwi i zerknął na półki z książkami. – Byłem tu dwa razy od dnia morderstwa. Wszystko inne wygląda na nienaruszone... Mówił bardziej do siebie niż do mnie, wiedząc, że przy tylu książkach nie można mieć pewności. Żółta taśma na drzwiach nikogo nie mogła powstrzymać przed wyważeniem zanika. – Pani Krohnfeld widziała jakiegoś włóczęgę... – zacząłem. – Który wszedł na schody i uciekł, kiedy na niego krzyknęła. Powiedziała, że facet wyglądał jak obszarpaniec. Czy nie należałoby się spodziewać, że ten, którego szukamy, jest lepiej zorganizowany? – Sam powiedziałeś, że niektórzy lubią posługiwać się innymi. – Morderca miałby kazać jakiemuś włóczędze włamać się do mieszkania i zostawić pudełko? – Czemu nie? – Jeśli to rodzaj naszczania na grób Mate’a, posłużenie się kimś chyba zmniejsza satysfakcję, prawda? – Tak, ale może chodziło mu o zachowanie ostrożności – odparłem. – A wydawanie poleceń też daje pewną satysfakcję: Ja jestem szefem, ja mam władzę. Mogło być tak: morderca zna okolicę, bo przez pewien czas śledził Mate’a. Krąży po Hollywood, znajduje bezdomnego, płaci mu za dostarczenie paczki. Połowa pieniędzy z góry, druga po wykonaniu zadania. Może nawet przyczaił się gdzieś na ulicy, żeby dopilnować faceta. Wybrał kogoś zaniedbanego specjalnie, dla bezpieczeństwa: nawet gdybyś złapał takiego włóczęgę, niewiele mógłby ci powiedzieć. Dodatkowe zabezpieczenie. Milo wciągnął powietrze, wydął policzki, po czym wypuścił je bezgłośnie. Wyjął z kieszeni rękawice chirurgiczne i plastikową torebkę. – Do akcji wkracza doktor Milo – powiedział, naciągając rękawiczki. – Dotknąłeś pudełka, ale zaręczę za ciebie. – Podniósł pudełko i obejrzał ze wszystkich stron. – Ktoś, kto zna okolicę – ciągnął. – Przy Hollywood Boulevard jest pełno sklepików z pamiątkami. Może znajdę kogoś, kto niedawno to sprzedał. – Może tytuł książki nie jest przypadkowy? – Beowulf? – To waleczny bohater, który zabija potwora. Spędziliśmy w mieszkaniu jeszcze godzinę. Przetrząsnęliśmy półki z książkami i kuchnię w poszukiwaniu innych fałszywych tomów, ale nic nie znaleźliśmy. W niektórych książkach tkwiły paragony sprzed kilkudziesięciu lat z tanich księgarń w San Diego, Oakland, Los Angeles. Po wyjściu Milo przykleił z powrotem żółtą taśmę, zamknął drzwi na klucz i strzepnął kurz z marynarki. Miałem wrażenie, że się skurczył. Po drugiej stronie ulicy, w skąpym cieniu zaniedbanej magnolii stała śniadoskóra kobieta w średnim wieku z torebką w dłoni i zwiniętą gazetą pod pachą. Rzucała się w oczy, stojąc tak w środku dnia na pustej ulicy miasta. Nie było tu przystanku, pewnie zamierzała złapać okazję. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czym nieznajoma przełożyła torebkę do drugiej ręki i rozpostarła gazetę.
|
Wątki
|