- Ty! - sapnął...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Daj mi wina!
- Brom! - wykrzyknął Eragon. Brzmienie głosu starego nauczycie­la wielce go uradowało. - Nie powinieneś pić wina, zaszkodzi ci.
- Przynieś je, chłopcze... przynieś. - Brom westchnął ciężko, jego ręka opadła.
- Trzymaj się, zaraz wrócę. - Eragon skoczył do juków i zaczął grzebać w nich gorączkowo. - Nie mogę znaleźć! - krzyknął, rozglą­dając się bezradnie.
- Weź mój - rzucił Murtagh, wyciągając skórzany bukłak. Eragon złapał go i wrócił do Broma.
- Mam wino - rzekł.
Ukląkł obok rannego. Murtagh wycofał się taktownie do wylotu ja­skini, by mogli porozmawiać w cztery oczy.
Następne słowa Broma zabrzmiały słabo, niewyraźnie.
- Dobrze... - Powoli wysunął rękę. - Teraz... obmyj mi nim prawą dłoń.
- Ale... - zaczął Eragon.
- Żadnych pytań! Nie mam czasu.
Zdumiony Eragon posłusznie wyciągnął korek i oblał winem rękę starego mężczyzny. Zaczął wcierać je w skórę, rozprowadzać po pal­cach i grzbiecie dłoni.
- Więcej - wychrypiał Brom.
Eragon znów chlusnął winem. Tarł mocno i brązowa farba zaczęła stopniowo znikać. Nagle zamarł, otwierając ze zdumienia usta. Na rę­ce Broma widniała gedwey ignasia.
- Jesteś Jeźdźcem? - spytał z niedowierzaniem.
Przez moment twarz starego mężczyzny rozjaśnił bolesny uśmiech. - Owszem, kiedyś, dawno, dawno temu... ale już nie. Gdy byłem młody, młodszy niż ty teraz, zostałem wybrany... wybrany przez Jeźdźców, by wstąpić w ich szeregi. Podczas szkolenia zaprzyjaźniłem się z innym kandydatem: Morzanem, nim jeszcze został Zaprzysiężo­nym. - Eragon zachłysnął się cicho; wszystko to działo się ponad sto lat wcześniej. - Potem jednak zdradził nas, dołączył do Galbatorixa... a podczas walk o Doru Areabę, miasto na wyspie Vroengard, moja młoda smoczyca zginęła. Nazywała się... Saphira.
- Czemu nic mi nie powiedziałeś? - spytał cicho Eragon. Brom zaśmiał się.
- Ponieważ... nie było takiej potrzeby. - Umilkł. Oddychał ciężko, kurczowo zaciskając dłonie. - Jestem stary, Eragonie... tak bardzo stary. Choć mój smok zginął, żyję dłużej niż większość ludzi. Nie wiesz, jak to jest osiągnąć mój wiek, spojrzeć za siebie i uświadomić sobie, jak nie­wiele pamiętasz, a potem spojrzeć w przyszłość i zrozumieć, ile jeszcze masz przed sobą lat... Tyle ich minęło, a ja wciąż opłakuję moją Saphi­rę... i nienawidzę Galbatorixa za to, co mi odebrał. - Spojrzenie błysz­czących gorączką oczu wwiercało się w Eragona. - Nie pozwól, by i cie­bie to spotkało - powiedział ostro Brom. - Nie pozwól! Strzeż Saphiry jak własnego życia, bo bez niej i tak nie będzie nic warte.
- Nie mów tak. Nic złego jej nie spotka - zaprotestował z obawą w głosie Eragon.
Stary Jeździec odwrócił głowę.
- Może i gadam bez ładu i składu. - Omiótł niewidzącym wzrokiem Murtagha i znów skupił się na swym towarzyszu. Jego głos zabrzmiał z nową siłą. - Eragonie! Nie wytrzymam już długo. To... bardzo cięż­ka rana; wysysa ze mnie energię. Nie mam siły, by z nią walczyć. Nim odejdę, czy przyjmiesz moje błogosławieństwo?
- Wszystko będzie dobrze. - Eragon miał łzy w oczach. - Nie mu­sisz tego robić.
- Tak już jest... muszę. Przyjmiesz moje błogosławieństwo? - Era­gon skłonił głowę i skinął nią, oszołomiony. Brom przyłożył mu do skroni drżącą dłoń. - Zatem daję ci je. Oby nadchodzące lata przynio­sły ci wielkie szczęście. - Gestem wezwał go bliżej i bardzo cicho wyszeptał siedem słów w pradawnej mowie, po czym jeszcze ciszej wyjaśnił, co znaczą. - To wszystko, co mogę ci dać... użyj ich tylko w wielkiej potrzebie.
Brom zwrócił niewidzące spojrzenie ku sklepieniu jaskini.
- A teraz - mruknął - największa przygoda...
Zapłakany Eragon trzymał go za rękę, starając się dodać mu otuchy. Czuwał wytrwale bez przerw na napój czy posiłek. Mijały godziny, a oblicze Broma powoli szarzało i bledło; jego oczy przygasały. Ręce stały się lodowate, nastrój posępniał coraz bardziej. Bezradny Eragon mógł jedynie patrzyć, jak zadana przez Ra'zaców rana zbiera swoje żniwo.
Cienie wydłużyły się, zbliżał się wieczór, gdy Brom nagle zesztywniał. Eragon wykrzyknął jego imię, zawołał też Murtagha, ale nic nie mogli poradzić. Przygniotła ich dławiąca cisza. Brom spojrzał Eragonowi prosto w oczy i na jego twarzy zajaśniał błogi spokój. Z warg ule­ciał ostatni dech. Tak umarł bajarz Brom.
Trzęsącą się ręką Eragon zamknął oczy starego Jeźdźca i wstał. Za jego plecami Saphira uniosła głowę i ryknęła żałośnie ku niebu. Po po­liczkach Eragona spływały łzy. Nagle ogarnęło go poczucie przejmu­jącej straty.
- Musimy go pogrzebać - powiedział z wahaniem.
- Ktoś może nas zobaczyć - ostrzegł Murtagh.
- Niedbam o to!
Nie zważając na ból żeber, Eragon wdrapał się na szczyt niewiel­kiego wzgórza. Tam właśnie Murtagh złożył na kamieniu ciało Bro­ma. Eragon otarł oczy i skupił wzrok na piaskowcu pod stopami. Ski­nął ręką.
- Moi stenr! - rzucił.
Kamień zafalował niczym woda i popłynął, tworząc zagłębienie długości ciała, otoczone sięgającymi pasa ścianami z mokrej gliny.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.