Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Za nic na świecie nie zostanę tu sama! - Ale moje tawarzystwo jest dla ciebie niebezpieczne! On poluje właśnie na mnie. - No to wyrzuć te przeklęte papiery i pozbędziemy się kłopotu! Vetle bardzo chętnie by się z nią zgodził, ale znał swój obowiązek. - Muszę spaltć nuty, nic innego nie wchodzi w ra- chubę. Skoro nie chcesz zostać sama, to idziemy, tu nikt nam nie pomoże, więc im dalej zajdziemy, tym lepiej. Westchnął ciężko i znowu zaczął ją za sobą ciągnąć wiejską drogą. - Mam kilku przyjaciół tam na skałach - pawiedział zmęczony. - Oni mi pomogą, jeśli chodzi o ogień. A jak tylko ten papier przestanie istnieć, to skończą się wszystkie zmartwienia. W każdym razie taką mam nadzieję - zakończył ponuro. Tengel Zły nie posiadał się z wściekłości. "Dałem ci zdolność błyskawicznego pokonywania przestrzeni, a ty nawet nie ruszyłeś się z miejsca!" Pancernik zataczał się na drodze od jednego krańca na drugi. "Ja nic nie widzę. Krew zalewa mi oczy, i tak mnie boli!" wył, zakrywając oczy rękami. "Chłopak opuścił niebezpieczną, zamieszkaną wieś, znowu wlecze się drogą, o ile dobrze widzę. Masz jeszcze jedną szansę. A jeżeli nie spiszesz się lepiej, znajdę sobie innego pomocnika. Mam wielu do wyboru!" Ranny potwór wyprostował się. "Ja go muszę zabić!" ryknął. "Zabiję go własnymi rękami!" "To brzmi lepiej. Tylko pamiętaj o nutach!" Pancernik zebrał wszystkie siły. Ocierał krew z oka - już dawno stwierdził, że bolec trafił go nieco ponad okiem, skaleczył kość, ale gałki nie naruszył - i potrząsał głową. Ale, oczywiście, przez wiele dni nie będzie na to oko nic widział. A świdrujący ból sprawiał, że nie był w stanie używać także zdrowego oka. Praktycznie biorąc, został oślepiony, i nie wiedział na jak długo. Ale chłopaka dopadnie. Osobiście! Zmiażdży go włas- nymi rękami! Pancernik człapał dalej pchany fanatycznym teraz gniewem. Przeklętemu papierowi nutowemu nie po- święcał zbyt wielu myśli. Chłopak zapłaci za to życiem! Erling Skogsrud uważał, że jest nietykalny, że nic nie może mu się stać. Takiego upokorzenia jak to nie puści płazem. Tylko że tak trudno jest iść naprzód! - Książę Vetle, ja już dalej nie mogę! Popatrzył na jej stopy i zrozumiał, że dziewczyna mówi prawdę. Buty spadły jej z nóg dawno temu, a delikatne szlacheckie stopy nie były przyzwyczajone da chodzenia po ostrym żwirze i sypkim piasku. Kulała przy każdym kroku, ledwie była w stanie odrywać nogi od ziemi. Vetle zdjął sandały. - Proszę! Weź moje! - A nie możemy odpocząć? - zapytała żałośnie, wi- dząc, o ile jego zakurzone sandały są na nią za duże. - Nie, nie możemy. Muszę jak najszybciej dotrzeć do kogoś, kto da mi ogień. Potem będziemy mogli się ukryć. O ile to pomoże, myślał ze zwątpieniem. Pancernik na pewno nas odnajdzie, on ma do pomocy Tengela Złego. Ale nie należy się martwić na zapas, teraz należy do końca wypełnić zadanie i zniszczyć papier. Dońa Esmeralda szlochała bezradnie, a on rozumiał ją aż nazbyt dobrze. - Byłoby lepiej, gdybyś była została w zamku - wes- tchnął. - Twojemu wujowi potwór nic nie zrobił. Ale ona szlochała jeszcze głośniej. Sandały zdecydowa- nie na nią nie pasowały, Vetle włożył je ponowrue, a Esmeralda została boso. Nie chciała iść dalej. - Mógłbyś mnie chyba nieść - rzekła z płaczem. Vetle był tak zmęczony, że ledwie widział drogę przed sobą. Jak, na Boga, byłby w stanie unieść kogokolwiek, kiedy z trudem unosi nogi? Zdawało mu się, że nie spał od lat. Zanim jednak zdołał jej to wytłumaczyć, usłyszał z daleka głosy ludzi i skrzypienie starego wozu. - Vetle! - wołał ktoś jego imię. - Cyganie! - odetchnął z ulgą. - O, fu! - skrzyariła się dońa Esmeralda. - Nie będziemy się chyba zadawać z Cyganami? - Oczywiście, że będziemy! - stanowszo oświadczył Vetle i zaczął machać do nadjeżdżających. - A jeśli ci się to nie podoba, ta rób, co chcesz. Młoda osoba postąpiła, rzecz jasna, tak jak Vetle sobie życzył. Serdecznie roześmiani ludzie zatrzymali się i po- mogli udręczonym wędrowcom wejść na wóz. Trzej mężczyźni i Jnanita, która rzucała podejrzliwe spojrzenia na Esmeraldę. - Niepokoiliśmy się trochę o ciebie, Vetle - powiedział jeden z mężczyzn. - Pojechaliśmy więc tą drogą. Wyglądasz na zmęczonego. - Ledwie trzymam się kupy - jęknął. - Ale przede
|
Wątki
|