Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ni statku, ni wiary! bom jest człek grzeszny i niegodny ostróg rycer-
skich nosić. Co do panny Agnieszki z Długolasu – prawda, ślubowałem jej i Bóg da, że wy- trwam, ale uważ, jak cię wzruszę, gdy ci opowiem, jak okrutnie ze mną w czerskim zamku postąpiła. Tu znów westchnął, znów spojrzał w niebo, na którego wschodzie czyniła się coraz ja- śniejsza smuga, i poczekawszy, dopóki Pomorzanin nie przetłumaczył jego słów, tak dalej po chwili mówił: – Powiedziała mi, że wrogiem jej jest pewien czarnoksiężnik w wieży wśród lasów miesz- kający, który corocznie smoka przeciw niej wysyła, a ów podchodzi każdej wiosny pod mury czerskie i patrzy, czyby jej pochwycić nie zdołał. Co gdy rzekła, wraz oświadczyłem, że będę walczył ze smokiem. Ach! uważ, co dalej opowiem: gdym stanął na wskazanym miejscu, ujrzałem okropną potworę czekającą mnie nieruchomie i radość zalała mi duszę, bom myślał, że albo polegnę, albo dziewicę z plugawej paszczy ocalę i nieśmiertelną sławę pozyskam. Ale gdym natarł z bliska kopią w poczwarę, cóżem, jak mniemasz, ujrzał? Oto wielki wór słomy na drewnianych kołkach, z ogonem z powróseł! I śmiech ludzki, nie sławę, zyskałem, i aż dwóch mazowieckich rycerzy musiałem potem pozwać, od których obu ciężki szwank w szrankach poniosłem. Tak postąpiła ze mną ta, którąm nad wszystkie uwielbił i jedną jedyną kochać chciałem... Pomorzanin tłumacząc słowa rycerza wypychał językiem od środka policzki i chwilami przygryzał go, aby nie parsknąć, a i Zbyszko w innych czasach byłby się roześmiał z pewno- ścią, ale że boleść i niedola wyszlamowały w nim do cna wesołość, więc odrzekł poważnie: – Może z pustoty to jeno uczyniła, nie ze złości. – Toteż jej przebaczyłem – odpowiedział de Lorche – a najlepszy dowód masz w tym, żem się z rycerzem z Taczewa chciał o jej piękność i cnotę potykać. – Nie czyń tego – rzekł jeszcze poważniej Zbyszko. – Ja wiem, że to śmierć, ale wolej mi polec niż w ciągłym smutku i strapieniu... – Panu Powale już takie rzeczy nie w głowie. Pójdź lepiej jutro ze mną do niego i zawrzyj z nim przyjaźń. – Tak i postąpię, bo mnie do serca przycisnął, ale on jutro na łowy z królem jedzie. – To pójdziem z rana. Król miłuje łowy, atoli i wywczasem nie gardzi, a dziś do późna bie- siadował. I tak uczynili, ale na próżno, gdyż Czech, który jeszcze przed nimi na zamek pośpieszył, aby się widzieć z Jagienką, oznajmił im, że Powała spał nie u siebie tej nocy, jeno na poko- 165 jach królewskich. Opłacił im się wszelako zawód, bo spotkał ich książę Janusz i kazał im się do swego orszaku przyłączyć, przez co mogli wziąć udział w łowach. Jadąc ku puszczy zna- lazł też Zbyszko sposobność rozmówienia się z kniaziem Jamontem, który powiedział mu dobrą nowinę. – Rozbierając króla do łoża – rzekł – przypomniałem mu ciebie i twoją krakowską przygo- dę. A że był przy tym rycerz Powała, więc zaraz przydał, że ci stryjca Krzyżaki chyciły i pro- sił króla, aby się o niego upomniał. Król, który okrutnie jest na nich za porwanie małego Jaś- ka z Kretkowa i za inne napaści zagniewan, rozsierdził się jeszcze więcej: „Nie z dobrym słowem – powiada – by do nich, ale z dzidą! z dzidą!, z dzidą!” A Powała umyślnie drew na ów ogień dorzucał, Rano też, gdy posłowie krzyżaccy czekali przy bramie, ani ci na nich król spojrzał, chociaż się do ziemi kłaniali. Hej, nie wydobędą oni z tego teraz obietnicy, iże nie będzie kniazia Witolda wspomagał – i nie będą wiedzieli, co począć. Ale ty bądź pewien, że o twego stryjca nie zaniecha król samego mistrza przycisnąć. I tak pocieszył jego duszę kniazik Jamont, a jeszcze bardziej pocieszyła ją Jagienka, która towarzysząc księżnie Ziemowitowej do puszczy postarała się o to, aby z powrotem jechać obok Zbyszka. Podczas łowów bywała wielka swoboda, wracano przeto zwykle parami, a że nie chodziło o to żadnej parze, by być zbyt blisko drugiej, więc można się było rozmówić swobodnie. Jagienka dowiedziała się już poprzednio o Maćkowej niewoli od Czecha i nie straciła czasu. Na jej prośbę dała księżna list do mistrza, a prócz tego wymogła, że nadmienił o tym i komtur toruński von Wenden w piśmie, w którym zdawał sprawę z tego, co w Płocku się dzieje. Chwalił się on sam przed księżną, iż dopisał, że: „chcąc króla udobruchać nie moż- na mu w tej sprawie czynić trudności”. A mistrzowi chodziło wielce w tej chwili o to, aby jak najbardziej potężnego władcę udobruchać i z całkowitym bezpieczeństwem obrócić wszystkie
|
Wątki
|