Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ogarnê³a spojrzeniem ca³uj¹cym jego twarz, a¿ poczu³ coœ jakby powiew ciep³y na ustach. – Pan mówi³ o mnie tam w krzes³ach z panem Weltem, czu³am to. – Mówiliœmy o pani brylantach. – Prawda, ¿e tak piêknych ¿adna nie ma w £odzi? – Prócz Knollowej i baronowej – powiedzia³ z³oœliwie, uœmiechaj¹c siê. – I o czym jeszcze mówiliœcie? – O pani piêknoœci! – Pan ze mnie ¿artuje. – Nie mogê ¿artowaæ z tego, co kocham – powiedzia³ przyt³umionym g³osem, ujmuj¹c zwieszon¹ rêkê, wyrwa³a mu j¹ szybko i patrzy³a rozszerzonymi oczami, ogl¹daj¹c siê doko- ³a, jakby te s³owa powiedziano na sali. 32 – ¯egnam pani¹ – mówi³ powstaj¹c, by³ z³y na siebie, czu³, ¿e pope³ni³ g³upstwo, ¿e jej to tak prosto bez przygotowañ wielkich powiedzia³, ale dzia³a³a na niego narkotycznie. – Wyjdziemy razem, zaraz – powiedzia³a prêdko, pozbiera³a szal, cukierki z pude³kiem, wachlarz i wysz³a. Ubiera³a siê w milczeniu. Borowiecki nie wiedzia³, co mówiæ, patrzy³ tylko na ni¹, na jej oczy zmieniaj¹ce co chwila wyraz, na cudnie zarysowane ramiona, na usta, które ustawicznie oblizywa³a, na wspania³¹, doskonale rozwiniêt¹ figurê. Gdy w³o¿y³a kapelusz, poda³ jej rotundê35. Pochyli³a siê nieco ty³, aby j¹ wzi¹æ na ramiona, i w tym ruchu dotknê³a w³osami jego ust, odsun¹³ siê nieco w ty³, jakby sparzony, a ona nie znajduj¹c oparcia, upad³a mu plecami na piersi. Pochwyci³ j¹ szybko w ramiona i wpi³ siê ustami w jej kark, który siê naprê¿y³ i skurczy³ pod po¿eraj¹cym poca³unkiem. Krzyknê³a cicho i wpar³a siê w niego ca³¹ si³¹ na mgnienie, a¿ siê zachwia³ pod jej ciê¿arem. Wyrwa³a mu siê szybko z objêæ. By³a blad¹ jak marmur, dysza³a ciê¿ko, a spod przymkniêtych powiek bucha³y p³omienie. – Odprowadzi mnie pan do powozu – powiedzia³a, nie patrz¹c na niego. – Chocia¿by na koniec œwiata. – Zapnij mi pan rêkawiczki. Zapina³, ale nie móg³ znaleŸæ ani dziurek, ani guziczków, tak jak nie móg³ znaleŸæ jej spojrzenia, bo nie patrzy³a na niego; opar³a siê jednym ramieniem o œcianê, odwróci³a nieco g³o-wê i tak sta³a z rêk¹ w jego rêku, z dziwnym uœmiechem na ustach, które promieniowa³y karminem; czasem wstrz¹sa³ ni¹ dreszcz, wtedy silniej przycisnê³a siê do œciany i jakiœ cieñ jakby przera¿enia migota³ po jej twarzy i tai³ siê w k¹tach ust. – ChodŸmy – szepn¹³, skoñczywszy zapinanie. Doprowadzi³ j¹ do powozu, wsadzi³, a ujmuj¹c jej rêkê i ca³uj¹c gor¹co, szepn¹³: – Niech mi pani przebaczy, b³agam na wszystko. Nic nie odpowiedzia³a, tylko tak silnie poci¹gnê³a go do wnêtrza, ¿e wskoczy³ bez namys³u, zatrzaskuj¹c drzwi za sob¹. Konie ruszy³y z kopyta. Borowiecki czu³ siê zdenerwowanym do najwy¿szego stopnia tym, co siê sta³o. Nie mia³ jeszcze czasu zdaæ sobie sprawy dok³adnie, nie umia³ zreszt¹ teraz, w tej chwili, myœleæ, wiedzia³ tylko, ¿e ona jest przy nim, siedzia³a wciœniêta w k¹t powozu, daleko od niego. S³ysza³ jej nierówny, szybki oddech, a chwilami w œwietle latarni ulicznych b³yska³a mu jej twarz i oczy ogromne, wpatrzone w jak¹œ pró¿niê. Chcia³ zapanowaæ nad sob¹, chcia³ ju¿ zastukaæ na stangreta, szuka³ ju¿ bezwiednie anta-by, aby drzwi otworzyæ i wprost uciec, ale nie mia³ si³ ju¿ ani woli. – Pani mi przebaczy to, co siê sta³o? – zacz¹³ wolno i szuka³ jej r¹k, schowa³a je g³êboko pod rotundê. Nie odpowiedzia³a nic, obcisnê³a siê szczelnie w rotundê, jakby chc¹c zamkn¹æ w sobie, przytrzymaæ tê szalon¹ chêæ rzucenia mu siê w ramiona. – Pani mi przebaczy – powtórzy³ ciszej, przysuwaj¹c siê do niej. Dr¿a³ ca³y, nie móg³ wiêcej mówiæ i nie otrzymuj¹c odpowiedzi, szepn¹³ bardzo cicho i bardzo g³êboko: 33 – Lucy! Lucy! Wstrz¹snê³a siê, puœci³a rotundê, która zsuwa³a siê z jej ramion, i z jakimœ g³êbokim, przejmuj¹cym okrzykiem rzuci³a mu siê na piersi. – Kocham ciê, kocham! – szepta³a obejmuj¹c go namiêtnie. Usta siê ich zbieg³y w d³ugim, œmiertelnie mocnym poca³unku. – Kocham ciê, kocham – powtarza³a z luboœci¹ ten dŸwiêk s³odki, ca³uj¹c jego twarz z porywaj¹c¹ si³¹. Czu³a g³ód poca³unków, pieszczot i mi³oœci tak dawno, wiêc teraz, kiedy siê ju¿ tak sta³o, nie myœla³a o niczym, nie pamiêta³a na nic, tylko ca³owa³a. – Nie, nie mów teraz nic, nie mów. Chcê mówiæ sama, chcê wo³aæ wci¹¿. Kocham ciê! Mogê to powtarzaæ wobec ca³ego œwiata, wszystko mi ju¿ jedno. Ja wiem, ¿e ciê inne kochaj¹, wiem, ze masz narzeczon¹, ale co mnie to obchodzi! Kocham ciê! Kocham nie dlatego, ¿ebyœ i ty mnie kocha³, ¿ebym chcia³a przez to szczêœcia, nie dlatego – ja ciê kocham, kocham i nic wiêcej. Potrzebowa³am kochaæ, jak ka¿dy cz³owiek potrzebuje mi³oœci. Pan jesteœ dla mnie wszystkim. Chcesz, uklêknê przed tob¹ i bêdê ci to mówiæ tak d³ugo, tak szczerze, a¿ uwierzysz i sam kochaæ mnie zaczniesz. Ju¿ nie mogê udawaæ, ju¿ nie mogê ¿yæ bez ciebie i bez mi³oœci. Kocham ciê, mój jedyny, mój panie. Mówi³a bez³adnie, prêdko, nieprzytomnie. Okry³a siê w rotundê, to znowu j¹ opuszcza³a, odsuwa³a siê od niego, to bez s³ów, promieniej¹ca, obejmowa³a go, cisnê³a siê do niego, ca- ³owa³a. Borowiecki porwany tym szalonym wybuchem namiêtnoœci, oczarowany mi³oœci¹ tak wielk¹ i tak ognist¹, g³osem, co go przenika³ ogniem, i poca³unkami, które go onieprzytom-nia³y prawie, da³ siê unieœæ temperamentowi swojemu i szala³ jak i ona. Oddawa³ jej tak poca³unki, ¿e mu chwilami zwisa³a na rêkach jak martwa.
|
Wątki
|