Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
– Za długie mają języki.
– To nie od nich wiem o tym, lecz od samego Pompejusza. Po wizycie u ciebie zaszedł do mnie. Numeriusz zrobił to samo: był najpierw u ciebie, a potem u mnie. – I co z tego? – Numeriusz już nie opuścił mojego domu. Został zamordowany w moim ogrodzie. Cycero wyglądał, jakby zobaczył upiora. Jego reakcja wydała mi się wręcz przesadna; musiałem sobie przypomnieć, że mam do czynienia z zawodowym oratorem, którego mimika musi trafiać nawet do najbardziej oddalonego widza na zatłoczonym placu, nawykł zatem do bardzo ekspresyjnego wyrażania uczuć. – Ależ to straszne! Zamordowany? W jaki sposób? – Został uduszony. – Przez kogo? – Tego właśnie chciałby się dowiedzieć Pompejusz. Cycero odchylił głowę i uniósł brwi. – Rozumiem. Starego psa znów więc puszczono za tropem. – I pierwszym miejscem, do którego on wiedzie, jest twój dom. – Jeśli sądzisz, że istnieje jakikolwiek związek między wizytą Numeriusza u mnie a... tym, co mu się przydarzyło potem, to jest to absurd. – Niemniej byłeś jedną z ostatnich osób, z którymi rozmawiał, i być może ostatnią... oprócz mnie... która widziała go żywego. Dobrze go znałeś? – Numeriusza? Dość dobrze. – Z twojego tonu wnioskuję, że nie darzyłeś go sympatią. Cycero wzruszył ramionami. Znów miałem wrażenie, że jego gest jest nader teatralny. Co on naprawdę myśli? – Numeriusz dał się lubić. Większość ludzi nazwałaby go czarującym młodzieńcem. Był oczkiem w głowie Pompejusza. – Po co zaszedł dziś do ciebie? – Przyniósł mi od niego wiadomość. Brzmiała ona dosłownie tak: „Wielki opuszcza Rzym i udaje się na południe. Każdy prawdziwy zwolennik republiki uczyni to samo”. – Wygląda to niemal na groźbę – powiedziałem. – Coś w rodzaju ultimatum. Cycero popatrzył na mnie podejrzliwie i nie odpowiedział. – I zaraz potem wyszedł? – spytałem. – Nie od razu. Trochę... rozmawialiśmy, o tym, co dzieje się w mieście i podobnych sprawach. Pompejusz nie wezwał wszystkich swoich sojuszników do natychmiastowego wyjazdu. Konsulowie i część urzędników zostają jako szkieletowy rząd, aby zapobiec ostatecznemu rozprzężeniu. Skarbiec jednak będzie zamknięty, bankierzy uciekną, wszystko stanie w miejscu... – Pokręcił głową. – Tak sobie rozmawialiśmy, a potem Numeriusz odszedł. – Był sam czy z kimś? – Przyszedł do mnie i wyszedł sam. – To dziwne, że tak wędrował po całym mieście w sprawach Pompejusza i nie miał z sobą choćby jednego ochroniarza – zauważyłem. – Ty sam tak właśnie zrobiłeś, Gordianusie, i to po zmroku. Przypuszczam, że Numeriusz chciał się poruszać jak najszybciej i najsprawniej. Na pewno musiał odwiedzić wielu senatorów w całym mieście. – Pewnie tak było – zgodziłem się. – Nie padły więc między wami żadne ostre słowa? Cycero wbił we mnie gniewne spojrzenie. – Może i podniosłem głos. Ci przeklęci strażnicy! Powiedzieli ci, że krzyczałem? – Nie. A robiłeś to aż tak donośnie? O co wam poszło? Przełknął ślinę, aż grdyka mu podskoczyła. – A niby jak miałem się czuć, kiedy Numeriusz polecił mi opuścić miasto jeszcze przed świtem? Nie było mnie w Rzymie półtora roku, siedziałem jako namiestnik w beznadziejnej prowincji, a kiedy wreszcie wróciłem, ledwo złapałem oddech, znów każą mi się pakować i zmykać jak zając. Może podniosłem głos i trochę pokrzyczałem... Co z tego? – Teraz też podnosisz głos, Cyceronie.
|
Wątki
|