Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Co robić?
2. Jaskrawe światło, skierowane prosto w twarz, zmuszało do zaciśnięcia powiek. Chcąc przesłonić oczy dłonią, Leo stwierdził, że obie ręce ma unieruchomione. Wciągnął w nozdrza chłodne powietrze ze śladami aptecznych zapachów, wśród których dominowała woń eteru. Próbował odgadnąć, gdzie się znajduje, lecz w pamięci znajdowała się luka. Ostatnim zapamiętanym wrażeniem było łagodne zapadanie się, towarzyszące wstępnej fazie wchodzenia w biostop. Naturalną konsekwencją tego stanu powinno być charakterystyczne gwałtowne wynurzenie się z niebytu, nagłe wyostrzenie wszystkich zmysłów, spowodowane dawką aktywatora podczas rewitalizacji. Tego właśnie nie było. Leo czuł ociężałość ciała, tętniący szum w uszach, ucisk na skroniach. Narkoza, pomyślał z niepokojem. Pewnie jakieś komplikacje albo... wypadek. Powracające funkcje zmysłu równowagi pozwoliły mu odczuć położenie własnego ciała. Po chwili już wiedział, że nie leży na stole operacyjnym, lecz siedzi, sztywno przykrępowany do fotela, mając źródło światła przed, a nie nad twarzą. Kolejna próba otwarcia oczu przyniosła mu jedynie wielobarwne plamy tańczące pod powiekami. - Jak się nazywasz? - Tubalny głos nadbiegł z głębi pomieszczenia, spoza źródła światła. - Leo Benetti. Gdzie jestem? - Od kogo dostałeś instrukcje? - spytał drugi głos. - Jakie miałeś zadanie? - dorzucił pierwszy. - Jestem członkiem załogi statku „Foton-2"... Uczestniczę w wyprawie rozpoznawczej... - Nie jesteś członkiem załogi. Jesteś oskarżony o udział w organizacji terrorystycznej. Twoi wspólnicy przyznali się do winy. Czy złożysz dobrowolnie zeznania? - powiedział ostro pierwszy głos. - Nie mam pojęcia, o co jestem oskarżony. - Jakie zadanie miałeś wypełnić podczas wyprawy „Fotona"? - Jestem pilotem i inżynierem napędu fotonowego... - Nie udawaj durnia! - zdenerwował się pytający. - Pytałem o twoje zadanie dywersyjne! - Gdzie jestem? - Wydział Bezpieczeństwa Lotów. - Na Ziemi? - Oczywiście. - Nie wiem, o co pytasz. Ostatni raz byłem witalizowany w drodze na planetę Ksi. - Chodzi o fakty sprzed odlotu - wyjaśnił drugi głos łagodnie. - Szczere przyznanie się do winy złagodzi wymiar kary. - Nie mam nic do powiedzenia. Jestem pilotem... - Czy wiedziałeś, dlaczego „Foton" leci na Ksi? - Wiedziałem. Mieliśmy wyjaśnić sprawę zaginionego konwoju... - Konwój został opanowany przez grupę terrorystyczną. Miałeś unieszkodliwić załogę „Fotona" i nawiązać kontakt z buntownikami. - Nic podobnego. Przesłuchujący wymieniali półgłosem jakieś uwagi. Leo poczuł, że snop światła spełzł z jego twarzy, ktoś obszedł jego fotel. Po chwili ręce Leo były wolne. Ostrożnie otworzył oczy. Rozpoznał wnętrze promu orbitalnego. W świetle reflektora, odbitym od szarych metalowych ścian, zobaczył dwie postacie w podniszczonych kombinezonach. Dwaj długowłosi i brodaci mężczyźni patrzyli na niego z lekkim rozbawieniem. - No dobrze, kolego - powiedział jeden z nich. - Musieliśmy cię sprawdzić. Poradziliśmy sobie z pozostałymi. Statek jest nasz. Leo dostrzegł cyfrowe oznaczenia na czołach kudłatych mężczyzn, którzy zbliżyli się do niego, wyciągając dłonie do powitania. Niezdecydowanie uścisnął ich ręce. - Więc gdzie jestem, u licha? - spytał. - Na planecie Ksi, oczywiście. Ożywiliśmy cię, przetransportowaliśmy tu z orbity pod narkozą. Mamy polecenie doprowadzić cię do Pierwszego. - Opanowaliście „Fotona"? W jaki sposób? - To było zupełnie proste - zaśmiał się jeden z brodaczy. – Twoi dzielni kumple wylądowali patrolówką niedaleko naszego osiedla. Myśleli, że ich nie zauważyliśmy. A potem sami zawieźli nas na „Fotona" i nawet dość grzecznie wleźli do biostatorów. Przeszukaliśmy kartotekę, zidentyfikowaliśmy ciebie jako kuriera z centrali... No i jesteśmy z powrotem na planecie. Ale zanim wyjdziemy z patrolówki, musisz trochę odpocząć, rozprostować kości. Pewnie jesteś głodny. - No... raczej tak! - Leo przytaknął skwapliwie. Jego mózg pracował intensywnie, podczas gdy jeden z tubylców otworzył ścienny schowek i szperał w nim przez chwilę. Dyndający na piersiach porażacz przeszkadzał mu najwyraźniej, bo zaklął i zdjął jego pas z szyi, odłożył broń na blat stołu i wrócił do schowka. Leo zerknął na drugiego tubylca rozwalonego w fotelu i zajętego bezmyślnym skubaniem własnej brody, potem odmierzył wzrokiem odległość do leżącej broni i skoczył. Wszystko trwało dwie sekundy: pewny chwyt, wymierzenie wylotu broni - najpierw w uzbrojonego, później w tego, który górną połową ciała tkwił w schowku z żywnością. Tylko że zamiast syku sprężonego gazu, miotającego paraliżujące igły pocisków, rozległa się dwugłosowa salwa śmiechu. Leo znieruchomiał, z bezużyteczną bronią w opuszczonych dłoniach. - W porządku, Leo! - powiedział człowiek siedzący w fotelu, odlepiając z twarzy sztuczny zarost. - Chyba wystarczy. Leo powoli odłożył broń na fotel, przez chwilę jeszcze nieufnie spoglądał na twarze kolegów, jakby oczekując dalszego ciągu dziwnej zabawy. - Koniec, czy jeszcze macie coś w zanadrzu? - spytał cierpko, rozglądając się po kabinie. - Pić mi się chce. - To nie były żarty, Leo - powiedział Silva bez uśmiechu, podając mu otwartą puszkę soku. - Sytuacja wymaga ostrożności. Musieliśmy cię sprawdzić. - Gdzie jesteśmy? - U celu podróży. We wnętrzu promu orbitalnego – wyjaśnił Achmaf. sadowiąc się naprzeciw Leo, po drugiej stronie stołu. - Sam zdążyłem zauważyć, że to prom. - Jesteśmy na powierzchni planety Ksi. - Co ze statkiem? - Wszystko w porządku, Leo. „Foton" jest od czterech tygodni w drodze powrotnej. - A my?
|
Wątki
|