Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Obie kobiety siedzÄ… pod samÄ… Å›cianÄ… jedna na ziemi, a druga na wpół oparta na tamtej; nic tam nie ma prócz nagiej skaÅ‚y. Blade Å›wiatÅ‚o, wpadajÄ…ce otworem, daje im pozór widm, tym straszliwszych, że nie miaÅ‚y żadnego odzienia. A jednak nie sÄ… bez pociechy, bo oto obejmujÄ… siÄ™ wzajemnie w miÅ‚oÅ›ci. ZnikÅ‚o bogactwo, znikÅ‚a nadzieja, ale zostaÅ‚a miÅ‚ość: Bóg jest miÅ‚oÅ›ciÄ…! 183 Miejsce, na którym siedziaÅ‚y, byÅ‚o gÅ‚adkie od ciÄ…gÅ‚ego używania; bo któż zdoÅ‚a zliczyć, ile czasu w ciÄ…gu oÅ›miu lat spÄ™dziÅ‚y na tym miejscu, czerpiÄ…c nadziejÄ™ wyzwolenia z bladego, ale przecież przyjemnego promyka Å›wiatÅ‚a, przedzierajÄ…cego siÄ™ przez otwór w murze. Gdy rano zawitaÅ‚, wiedziaÅ‚y, że dzieÅ„ Å›wita; gdy bladÅ‚, że noc zapada! Przez owÄ… szparÄ™ tak maleÅ„kÄ… wysyÅ‚aÅ‚y myÅ›li w Å›wiat daleki, jakby byÅ‚a bramÄ… królewskiego paÅ‚acu – i przebiegaÅ‚y go wszerz i wzdÅ‚uż, szukajÄ…c jedna syna, druga brata. SzukaÅ‚y go na morzach i wyspach; zda- waÅ‚o im siÄ™, że go widzÄ… to tu, to tam, a wszÄ™dzie w przelocie, bo jak same żyÅ‚y, czekajÄ…c na niego, tak i on żyÅ‚, aby je odnaleźć. Jakże czÄ™sto, choć bezwiednie, myÅ›li ich spotkaÅ‚y siÄ™ na jednej drodze! Jakże czÄ™sto powtarzaÅ‚y sobie sÅ‚owa, co byÅ‚y jedynÄ… osÅ‚odÄ… w cierpieniu: póki on żyje, pamiÄ™tać o nas bÄ™dzie; a póki pamiÄ™ta, nie traćmy nadziei. Nie myÅ›lÄ…c już o tym, czym dawniej byÅ‚y obydwie niewiasty, doznajemy uczucia, że musiaÅ‚a w nich zajść zmiana, której samo dÅ‚ugoletnie wiÄ™zienie spowodować nie mogÅ‚o. Matka, gdy tu weszÅ‚a, byÅ‚a kobietÄ… piÄ™knÄ…; córka Å›licznÄ… dzieweczkÄ…. DziÅ› nawet miÅ‚ość temu zaprzeczyć musiaÅ‚a. WÅ‚osy ich dÅ‚ugie, nieczesane, dziwnej biaÅ‚oÅ›ci, budzÄ… grozÄ™ i wstrÄ™t. Może to dziwne Å›wiatÅ‚o wÅ›ród ciemnoÅ›ci wywoÅ‚uje takie wrażenie, a może jest coÅ› w ich twarzach, co przestrachem Å›cina w żyÅ‚ach krew? Może cierpiÄ… głód i pragnienie... wszak nie jadÅ‚y i nie piÅ‚y, odkÄ…d ich niewolny sÅ‚uga odzyskaÅ‚ wolność, a to byÅ‚o wczoraj. Tirza w uÅ›cisku matki jÄ™czy żaÅ‚oÅ›nie. – BÄ…dź spokojna Tirzo; przyjdÄ… niewÄ…tpliwie. Wszak Bóg jest dobry, a myÅ›my nigdy nie zapomniaÅ‚y o Nim; zawsze siÄ™ modliÅ‚yÅ›my, gdy w Å›wiÄ…tyni odezwaÅ‚a siÄ™ pobudka do modli- twy. ÅšwiatÅ‚o jeszcze jasne, sÅ‚oÅ„ce stoi na poÅ‚udniowej stronie, z pewnoÅ›ciÄ… jeszcze siódmej nie ma. NiedÅ‚ugo ktoÅ› siÄ™ musi zjawić. Bóg jest dobry, ufajmy Jemu. Proste te sÅ‚owa matki nie minęły bez wrażenia. Tirza nie byÅ‚a już dzieckiem, bo do lat trzynastu, które liczyÅ‚a wówczas, gdy jÄ… wiÄ™ziono, przybyÅ‚o osiem. – ChcÄ™ być silnÄ…! – rzekÅ‚a. – Wszak cierpisz porówno ze mnÄ…, potrzeba mi żyć dla ciebie i brata. Cóż, kiedy jÄ™zyk spieczony, usta spalone! Bezustannie muszÄ™ myÅ›leć o tym, gdzie jest i czy kiedykolwiek nas znajdzie? GÅ‚osy ich brzmiÄ… cicho, nienaturalnie. Matka tuli córkÄ™ do serca i mówi: Å›niÅ‚o, mi siÄ™ tej nocy – widziaÅ‚am go tak dokÅ‚adnie jak ciebie w tej chwili. Czemuż nie miaÅ‚abym wierzyć w sny, kiedy nasi ojcowie w nie wierzyli, a Pan tak czÄ™sto z nimi w ten sposób rozmawiaÅ‚. ZdawaÅ‚o mi siÄ™ żeÅ›my byÅ‚y w przedsionku niewiast – w Å›wiÄ…tyni; z nami byÅ‚o wiÄ™cej kobiet; on przyszedÅ‚ i stal w cieniu bramy, spoglÄ…- dajÄ…c dokoÅ‚a. Serce biÅ‚o mi gwaÅ‚townie; wiedziaÅ‚am, że nas szuka; wyciÄ…gnęłam rÄ™ce ku nie- mu i biegÅ‚am, woÅ‚ajÄ…c go po imieniu, ale niestety, nie poznaÅ‚ mnie. W tej samej chwili znikÅ‚. – Któż wie. czy tak kiedy nie bÄ™dzie; wszak obie tak bardzo jesteÅ›my zmienione... – Zapewne, jednak... – tu gÅ‚owa matki opadÅ‚a bezwÅ‚adnie, na twarz wystÄ…piÅ‚ wyraz bole- Å›ci, a podniósÅ‚szy siÄ™, rzekÅ‚a: jednak możemy mu siÄ™ dać poznać. Tirza zaÅ‚amaÅ‚a rÄ™ce: – Wody, matko, wody, choć kroplÄ™ wody! Matka spojrzaÅ‚a wokoÅ‚o po celi. Tyle razy wzywaÅ‚a Boga, tyle w Jego Imieniu obiecywaÅ‚a pomóc dziecku, że w tej chwili powtarzanie tych samych obietnic zdaÅ‚o siÄ™ jej gorzkim urÄ…- gowiskiem. Na domiar rozpaczy, Å›wiatÅ‚o poczęło niknąć, a pod wrażeniem zapadajÄ…cego zmroku, zdaÅ‚o siÄ™ jej, że Å›mierć już siÄ™ zbliża; siÅ‚y opuszczajÄ… jÄ… i zwÄ…tpienie ogarnia silnÄ… dotÄ…d duszÄ™. Ostatnim wysiÅ‚kiem woli przemawia jeszcze, bo mówić trzeba, aby córkÄ™ wzmocnić. – CierpliwoÅ›ci, Tirzo, przyjdÄ…... już sÄ…... I oto – zdaje siÄ™, że sÅ‚yszy gÅ‚osy w pobliżu maÅ‚ego otworu, przez który im podawano napój
|
WÄ…tki
|