Pożegnałem się z nim serdeczniej aniżeli z Pat...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

 
W barze było jeszcze dość ludzi. Lenz i Ferdynand Grau grali w pokera z kupcem Bollwiesem i paru innymi.
- Przysiądź się do nas - powiedział Gotfryd. - Dziś jest nastrój pokerowy.
- Nie - odrzekłem.
- Spójrz tylko - namawiał mnie i wskazał na stos pieniędzy. - Bez bluffu. Roi się od fleszów.
- Dobrze. Dawaj.
Zabluffowałem z dwoma królami i nabrałem ich wszystkich.
- To dopiero! - powiedziałem. - Zdaje się, że dziś jest także nastrój bluffowy.
- Ten jest zawsze - skonstatował Ferdynand i podsunął mi papierosy.
Nie zamierzałem długo siedzieć w barze. Teraz jednak poczułem grunt pod nogami. Miałem paskudne samopoczucie. Ale tutaj byłem w domu.
- Daj mi tu pół butelki rumu - zawołałem do Freda.
- Dolej sobie portwajnu - radził Lenz.
- Nie - powiedziałem. - Nie mam czasu na eksperymenty. Chcę się prędko zalać.
- To pij słodki likier. Pokłóciłeś się?
- Ale skąd?
- Nie przecz, dziecinko. Nie okłamuj starego papy Lenza, który zna wszystkie zakamarki ludzkiego serca. Powiedz: tak, i chlaj.
- Z kobietą nie można się pokłócić. Można się tylko irytować z jej powodu.
- To za subtelne różnice jak na trzecią w nocy. Poza tym, ja kłóciłem się z każdą. Jeżeli człowiek przestaje się kłócić z kobietą, to znaczy, że wkrótce wszystko się między nimi skończy.
- No dobrze. Kto daje?
- Ty - oświadczył Ferdynand Grau. - Zdaje mi się że masz jakiś żal do świata, Robby. Nie przejmuj się. Życie jest interesujące, ale niedoskonałe. Mówiąc nawiasem, jak na nastrój żalu do świata bluffujesz znakomicie. Dwa króle to prawdziwa bezczelność!
- Widziałem kiedyś partię, w której postawiono siedem tysięcy franków przeciw dwóm królom - rzucił Fred zza baru.
- Szwajcarskich czy francuskich? - spytał Lenz.
- Szwajcarskich.
- Twoje szczęście. Dla francuskich nie miałbyś prawa przerywać gry.
Graliśmy jeszcze godzinę. Wygrałem sporą sumę. Bollwies przegrywał nieustannie. Piłem dużo, ale tylko rozbolała mnie głowa. Przestałem widzieć brązowe powiewające chusty. Wszystko rysowało mi się wyraźniej przed oczami. Czułem pieczenie w żołądku.
- No, teraz przestań pić i zjedz coś - powiedział Lenz. - Fred, daj mu kawałek chleba i parę sardynek. Schowaj forsę, Robby.
- Jeszcze jedną kolejkę.
- Dobrze. Ostatnią. Podwójnie?
- Podwójnie - zgodzili się inni.
Dość bez sensu dokupiłem do dziesiątki i króla trefl trzy karty. Były to: walet, dama i as. Wygrałem do Bollwiesa, który miał w ręku cztery ósemki i ciągnął wysoko. Klnąc wypłacił mi kupę forsy.
- Widzisz? - przypomniał Lenz. - Fleszowy nastrój.
Usiedliśmy przy barze. Bollwies spytał o Karla. Nie mógł zapomnieć, że Köster zwyciężył w wyścigu jego sportowy wóz. Podtrzymywał nadal propozycję kupna.
- Spytaj Köstera - powiedział Lenz. - Ale wydaje mi się, że raczej dałby sobie rękę uciąć.
- No, no - powątpiewał Bollwies.
- Ty tego nie rozumiesz, skomercjalizowany synu dwudziestego wieku - oświadczył Lenz.
Ferdynand Grau roześmiał się. I Fred także. W końcu śmialiśmy się wszyscy. Ten, kto by się nie śmiał z dwudziestego wieku, musiałby wpakować sobie kulkę w łeb. Ale długo nie można się było z tego śmiać. Bo właściwie miało się ochotę wyć.
- Czy ty umiesz tańczyć? - spytałem Gotfryda.
- Oczywiście. Byłem przecież w swoim czasie nauczycielem tańców. Zapomniałeś już o tym?
- Czy zapomniał... Pozwól mu zapomnieć - wmieszał się Grau. - Zapominanie to tajemnica wiecznej młodości. Człowiek starzeje się tylko dlatego, że pamięta. Za mało zapominamy.
- Nie - zaprzeczył Lenz. - Tylko zapominamy nie o tym, co trzeba.
- Czy mógłbyś mnie nauczyć? - spytałem.
- Tańczenia? W jeden wieczór, dziecinko. Nie masz innego zmartwienia?
- Nie mam w ogóle zmartwienia. Głowa mnie boli.
- Choroba naszych czasów, Robby - rzekł Ferdynand. - Najlepiej byłoby rodzić się bez głowy.
Wstąpiłem jeszcze do “Café International". Alojzy zabierał się właśnie do czyszczenia żaluzji w oknach.
- Jest jeszcze ktoś? - spytałem.
- Róża.
- Chodź, napijemy się jeszcze wszyscy troje po jednym.
- Dobra.
Róża siedziała przy ladzie i robiła na drutach wełniane pończoszki dla swojej córeczki. Pochwaliła się wzorem. Miała już także gotowy kaftanik.
- Jak tam interesy? - spytałem.
- Źle. Nikt nie ma pieniędzy.
- Chcesz, to ci pożyczę? Masz. Wygrałem dziś w pokera.
- Wygrane pieniądze przynoszą szczęście.
Róża splunęła na banknot i schowała go do kieszeni. Alojzy przyniósł trzy kieliszki. Potem, kiedy nadeszła Fritzi, dostawił czwarty.
- Zamykamy - oświadczył. - Jestem piekielnie zmęczony.
Zgasił światło. Wyszliśmy. Róża pożegnała się przed drzwiami. Fritzi wzięła Alojzego pod rękę. Szła obok niego świeża i lekka. Alojzy powłóczył płaskimi stopami po bruku. Stanąłem i patrzałem za nimi. Widziałem, jak Fritzi pochyliła się ku brudnemu, zgarbionemu kelnerowi i pocałowała go. Odsunął ją obojętnie. I nagle, nie wiem, jak to się stało, kiedy odwróciłem się i spojrzałem na pustą ulicę, domy z ciemnymi oknami i chłodne nocne niebo, spadła na mnie niby cios pięści taka szalona tęsknota do Pat, że się niemal zachwiałem. Nie rozumiałem już nic - nie rozumiałem siebie ani swego zachowania, ani całego tego wieczoru, nic.
Oparłem się o mur i patrzyłem przed siebie. Nie pojmowałem całego swego postępowania. Wplątałem się w coś, co wywołało we mnie zamęt, co odebrało mi rozsądek i poczucie sprawiedliwości, zburzyło z trudem zdobytą równowagę. Stałem tak bezradny i nie wiedziałem, co robić. Nie chciałem wrócić do domu - tam czułbym się jeszcze gorzej. Nagle przyszło mi na myśl, że knajpa Alfonsa jest pewno jeszcze otwarta. Poszedłem do Alfonsa. Miałem zamiar przesiedzieć u niego do rana.
Alfons nie tracił wiele słów. Spojrzał na mnie i powrócił do swojej gazety. Siadłem przy stoliku i pogrążyłem się w sennych rozmyślaniach.
Poza mną nie było w lokalu nikogo. Myślałem o Pat. Wciąż tylko o Pat. Myślałem o tym, jak się tego wieczora zachowałem. Nagle przypomniałem sobie najdrobniejsze szczegóły. Wszystko obracało się przeciw mnie. Tylko ja byłem winien. Oszalałem chyba! Siedziałem wpatrzony w stolik. Krew pulsowała mi w skroniach. Byłem wściekły na siebie, rozgoryczony i bezradny. To ja, ja sam, wszystko zepsułem.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.