– Ty mówisz, że...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
..
Wzrusza ramionami.
– A przychodzi ci do głowy inne wytłumaczenie tego wszystkiego? – Robi krok naprzód i ujmuje go za rękę. – Dzielenie i rekombinacja. Rozdzielanie memetycznych replikatorów na grupy, a potem staranne zapładnianie krzyżowe. Aineko, aranżując te wszystkie cudaczne małżeństwa, rozwody, eigenrodziców i rozwidlone transfery, nie hodował po prostu lepszych Macksów – on próbował hodować nasze umysły.
Ma szczupłe i chłodne w dotyku palce. Przez moment czuje odrazę, jak do grobu, i wzdryga się, po czym uświadamia sobie, że to warunkowanie. Prostacko wszczepione odruchy, które już dawno nie powinny działać.
– Nawet nasz rozwód. Gdyby...
– Oczywiście, że nie. – Manny już to pamięta, przynajmniej tyle. – Wtedy Aineko nie był jeszcze świadomy!
Pamela unosi elegancko wyrzeźbioną brew.
– Na pewno?
– Ty chcesz, żeby ci odpowiedział – mówi Manfred.
Pamela oddycha głęboko, czuje na policzku powiew jej tchu – jeżą mu się od tego delikatne włoski na karku. Potem sztywno kiwa głową.
– Chcę wiedzieć ile z naszej rodzinnej historii to jego scenariusz. I czy, kiedy myśleliśmy, że wgrywamy mu nowy firmware, to naprawdę to robiliśmy. Może tylko tak myśleliśmy? – Syk oddechu. – A ten rozwód? To my czy zostaliśmy zmanipulowani?
– A czy nasze wspomnienia są prawdziwe? To wszystko się nam przydarzyło? Bo może...
Stoi dwadzieścia centymetrów od niego. Manfred czuje, że jest boleśnie świadom jej obecności, zapachu jej skóry, falowania piersi w oddechu, rozszerzenia źrenic. Przez nieskończenie długą chwilę wpatruje się jej w oczy, widząc, jak patrzy nań własne odbicie – to jej teoria jego umysłu. Komunikacja. Machina. Odstępuje o krok, stukając szpilkami, i uśmiecha się ironicznie.
– Czeka na ciebie świeżo wyprodukowane ciało: wygląda na to, że Sirhan gadał ostatnio z twoim zarchiwizowanym duchem w świątyni historii. Zdecydował się na reinkarnację. Sporo tych zbiegów okoliczności jak na jeden dzień, co? Może się z nim zreintegrujesz, potem spotkam się z tobą i pójdziemy zadać Aineko parę trudnych pytań?
Manfred robi głęboki wdech i kiwa głową.
– No, może...
* * *
Mały Manni, klon węzła rodzinnego drzewa, będącego właściwie skierowanym grafem cyklicznym, nie rozumie, o co ta cała awantura, ale potrafi poznać, że mama, Rita, jest zła. Domyśla się, że to coś z tym koto-stworem, ale mama nie chce mu powiedzieć.
– Skarbie, idź się pobaw z kolegami – rzuca w roztargnieniu. Nie chce jej się nawet wypączkowywać ducha, żeby go pilnował.
Manni idzie do pokoju i przez chwilę grzebie w przestrzeni zabawek, ale nie ma tam nic tak ciekawego jak kot. Kotostwór pachnie przygodą, czymś otwarcie zakazanym. Ciekawe skąd tata go wziął. Próbuje wezwać ducha dużego Manniego, ale nie odpowiada: pewnie śpi albo coś. Więc bawi się chwilę, nieuważnie, w irytacji, po czym przestrzeń zabawowa jest w totalnym nieładzie, a zwierzaki z ilustracji Sendaka chowają się pod wielkim bębnem, potem znów dopada go nuda. Ponieważ w gruncie rzeczy nadal jest małym dzieckiem, nie kontroluje w pełni własnego metaprogramowania – dlatego zamiast skorygować sobie nastrój, usuwając nudę, wykrada się przez bramę w swoim pokoju (jakiś czas temu przeprogramowaną przez ducha dorosłego Manniego w taki sposób, że prowadzi do mało używanej publicznej bramy typu A, którą z kolei złamał atakiem przez pośrednika, tak by mogła służyć za pośredniczący serwer teleportacji) do podziemia Placu Czerwonego, gdzie oskórowane stworzenia bełkoczą i wyją na swoich oprawców, zepsute anioły krzyżuje się na podtrzymujących niebo filarach, a bandy półdzikich dzieciaków odgrywają swe psychotyczne fantazje na niemych androidach, replikach rodziców i opiekunów.
Jest tu Lis, Vipul, Kareen i Morgan. Lis przebrała się w wojenny kształt, ponurą, szarą skorupę wojskowego robota, najeżonego kolcami, przystrojonego pasem wirujących groźnie morgensternów.
– Manni! Bawisz się w wojnę?
Morgan zamiast dłoni ma gigantyczne szczypce; Manni cieszy się, że występuje jako obcy z planety Źdźbło, zmieniwszy trzecią rękę od łokcia w dół w potężną rogową kosę. Podekscytowany kiwa głową.
– Kto jest wrogiem?
– Oni. – Lis przechyla się precesyjnie i wskazuje grupkę dzieci po drugiej stronie artystycznie ułożonej sterty śmieci.
Stoją wokół szubienicy, wtykając różne żarzące się rzeczy w jakieś uwięzione w żeliwnej klatce drgające ciało. Wszystko na niby, wrzaski są jednak realistyczne: sprawiają, że Manni cofa się do chwili, kiedy ostatni raz tu zginął, wspomina brutalne cięcie montażowe przerywające czarną dziurę bólu spowodowanego wypatroszeniem.
– Mają Lucy i ją torturują, musimy ją odbić.
W tych zabawach nikt naprawdę nie umiera, nie na zawsze, ale dzieciaki potrafią być bardzo brutalne, dlatego dorośli Nowej Japonii stwierdzili, że najlepiej pozwolić im wyżyć się na sobie nawzajem, a potem pozwolić miastu naprawić szkody. Taki upust dla energii ułatwia powstrzymanie ich od naprawdę niebezpiecznych rzeczy, mogących zaszkodzić integralności biosfery.
– Fajnie. – Oczy Manniego rozbłyskują, gdy Vipul szarpie drzwi arsenału i zaczyna rozdawać pałki, majchry, szpikulce, shurikeny i garoty. – Lecimy!
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.