Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Poszedłem się przejść, aby zobaczyć, co jeszcze przygotowywano dla Mogaby i jego przyjaciół. Zobaczyłem obozy szkoleniowe, gdzie drużyny komandosów przygotowywano na wszelkie możliwe okazje i rodzaje terenu. Na południu Pani przeprowadzała swój własny program, tworząc oddziały szkolone do działań zaczepnych na czarodziejskich polach bitew. Wyłuskała każdego, kto posiadał choćby najmniejsze magiczne umiejętności, i wyszkoliła na tyle, żeby wykorzystać ich w programie, którego nie mogłem zgłębić, choćbym nie wiem gdzie węszył. Jak zauważył Długi Cień, odarła całe tagliańskie terytorium z bambusa. Cięto go na kilka standardowych długości i rozżarzonymi do czerwoności prętami wypalano wewnątrz kolanka. W ten sposób Pani uzyskiwała rury wypełnione małymi, gąbczastymi, kolorowymi kulkami stworzonymi przez jej brygadę pokątnych czarowników. Kolejna gra, żeby zbić z tropu Władcę Cienia? Połowa naszych działań była tylko dymem i lusterkami mającymi za zadanie zmylić przeciwnika i sprawić, żeby zmarnował swoje środki albo ustawił się na niewłaściwych pozycjach. Ja byłem wszak bardziej zagubiony niż Długi Cień. Pani sypiała mniej niż Kapitan. Konował rzadko spał więcej niż pięć godzin dziennie. Jeśli zwyczajna jazda pokona Mogabę i Władcę Cienia, z pewnością będziemy zwycięzcami. Zarówno Pani, jak i Stary tak wiele zatrzymywali dla siebie, że nawet po tych wszystkich latach nie miałem pewności, jak rozumują. Bardzo się kochali, ale rzadko się z tym ujawniali. Pragnęli odnaleźć swoją córkę i zemścić się na Kłamcach, ale nigdy publicznie nie mówili o dziecku. Konował zdecydowany jest poprowadzić Kompanię do mitycznego Khatovaru, aby odkryć jej korzenie, choć nigdy o tym nie mówi. Z zewnątrz wygląda to, jakby tych dwoje żyło tylko dla wojny. Poszybowałem z powrotem do fabryki Jednookiego. Niechętnie opuszczałem Kopcia. Wiedziałem, że gdybym spóźnił się jeszcze trochę, powróciłbym do wyczerpanego, umierającego z głodu i okropnie odwodnionego ciała. Najmądrzejszym sposobem wykorzystywania czarodzieja są krótkie podróże przeplatane wieloma powrotami na drobną przekąskę i coś do picia. Lecz tutaj trudno było o tym pamiętać, zwłaszcza kiedy w moim własnym wycinku rzeczywistości czekało tyle bólu. Tym razem odkryłem pokój, który wcześniej przeoczyłem. W środku, pomiędzy tuzinem ceramicznych wanien, poruszali się leniwie robotnicy Yehdna. Niektórzy nosili wiadra, z których wlewali co jakiś czas do wypełnionych filiżankami wanien jakiś płyn. Płyn pochodził z kadzi, w której mieszał jeden człowiek, jeśli akurat nie dodawał wody albo jakiegoś białego proszku. Nie zauważyłem w tych wannach niczego szczególnego. Roztwór dodawano z jednego końca, a z drugiego płyn ściekał do szklanej rury umieszczonej wewnątrz ogromnego, glinianego dzbana. Napeł- niony dzban niesiono ostrożnie i składowano na półkach. W przeciwieństwie do wina słoje układano w pozycji stojącej. Co ciekawe, lampy w tym pomieszczeniu płonęły nadspodziewanie jasno. Przyglądając się jednej z wanien, zauważyłem maleńkie bąbelki unoszące się z końca, gdzie robotnicy dolewali płyn. Na drugim końcu, tuż pod powierzchnią, znajdowało się tuzin krótkich prętów pokrytych srebrzystobiałą substancją. Na dnie wanny leżało kilka szklanych filiżanek bez ucha. Używając porcelanowych narzędzi, robotnik w rękawicach przesuwał filiżankę pod pręt i zdrapywał z niego białą substancję. Potem drewnianą łopatką wyjmował filiżankę z wanny. Niósł ją z nadzwyczajną ostrożnością, ale i tak zdołał się potknąć. Substancja zeskrobana z pręta wystawiona na działanie powietrza jaskrawo świeciła. Musiałem powrócić do ciała. Musiałem coś zjeść. Wkrótce będę się musiał spakować, ponieważ już naprawdę niedługo wszyscy będziemy zmierzali na południe. Następna faza wojny nabierała rozpędu. 129 91 Po niezliczonych, irytujących opóźnieniach na ostatnim odcinku rzeki, który powinien być najłatwiejszą częścią podróży, Otto i Hagop wreszcie wrócili. Ukrywali się w tym samym frontowym magazynie Shadara, w którym trzymałem jeńców z Lasu Przeznaczenia. Jednooki zabrał mnie z kwatery. On, ja i mój brązowy cień skierowaliśmy się w stronę rzeki. Tam dopadł nas Stary. Kiedy chciał, potrafił się przyczepić naprawdę do wszystkiego. — Dobrze się czujesz, Murgen? — Jakoś sobie radzę. — Spędza zbyt wiele czasu z Kopciem — odezwał się Jednooki. — To nie brzmi dobrze. Zatroszczycie się o tych facetów? — Miał na myśli Ottona i Hagopa, chociaż pozostali z ich wyprawy także tłoczyli się w tym magazynie i nie byli zbytnio zachwyceni oddzieleniem od rodzin. Prawie trzy lata. I jeden, i drugi niewiele się zmienili. — Prawie postawiłem na was krzyżyk — powiedziałem do Hagopa. Uścisnęliśmy sobie dłonie. — Już myślałem, że szczęście was opuściło. — Byliśmy blisko, Murgen. Wiele go zużyliśmy. — No cóż — odezwał się Stary. — Czemu to trwało tak długo? — Tak naprawdę to nie ma wiele do opowiadania. — Hagop patrzył dziwnie na Konowała, jakby upewniając się, że rozmawia z prawdziwym Starym. Konował był w swym przebraniu Shadara. — Pojechaliśmy, zrobiliśmy, co było do zrobienia, i wróciliśmy. — Jakby cztery tysiące mil podróży było banalną sprawą. Nie chełpiliśmy się w Kompanii wielkimi dokonaniami. — Niedużo zwiedziliśmy. Kiedy Hagop mówił, Otto obszedł drzwi i okna. — Mamy się przejmować szpiegami?
|
Wątki
|