Warren zamówił jeszcze dwa drinki...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

– Usiądźmy przy stoliku, a opowiem ci wystarczająco dużo, byś nabrał apetytu.
VI
Lokal mieścił się przy Dean Street, a staranny, złocony napis głosił: OŚRODEK TERAPEUTYCZNY W SOHO. Poza tym nic nie wskazywało, do czego służył. Wyglądał jak wszystkie inne lokale przy Dean Street, z tą tylko różnicą, że okna miał zamalowane zieloną farbą, o przyjemnym odcieniu, nie można więc było zajrzeć do środka.
Warren otworzył drzwi i nie zobaczywszy nikogo, przeszedł do pokoju na zapleczu, w którym urządzono biuro. Przy biurku siedział rozgorączkowany, młody człowiek, przetrząsając szuflady, wyciągając wszystko i wykładając na wierzch stertę papierów. Na widok Warrena powiedział:
– Gdzie się podziewałeś, Nick? Próbowałem cię złapać. Warren lustrował biurko.
– W czym problem, Ben?
– Nigdy byś mi nie uwierzył na słowo – odparł Ben Bryan, grzebiąc w papierach. – Będę musiał ci to pokazać. Gdzie to się podziało, do diabła?
Warren zmiótł z krzesła stertę książek i usiadł.
– Tylko spokojnie – powiedział. – Co nagle, to po diable.
– Spokojnie? Poczekaj, aż sam zobaczysz. Nie będziesz taki spokojny jak teraz. – Bryan szperał dalej, rozrzucając papiery.
– Może lepiej po prostu mi powiedz – zasugerował Warren.
– No dobrze... nie, już mam. Czytaj!
Warren rozłożył pojedynczą kartkę papieru. Zapisana na niej informacja była zwięzła i brutalnie jednoznaczna.
– Wyrzucą cię?! – Warren czuł, jak wzbiera w nim gniew. – Nas wyrzucą? – Podniósł wzrok znad kartki. – Czy może tak po prostu wypowiedzieć nam dzierżawę?
– Może – i zrobi to – odparł Bryan. – W umowie jest zapisana drobnym drukiem klauzula, której nasz adwokat nie zauważył, niech go szlag trafi.
Warren wściekły, jak jeszcze nigdy w życiu, odezwał się zdławionym głosem:
– Gdzieś pod tą kupą śmieci jest telefon – wydostań go.
– To nic nie da – odparł Bryan. – Już z nim rozmawiałem. Mówi, że nie zdawał sobie sprawy, że z tego miejsca będą korzystać narkomani. Twierdzi, że inni najemcy się skarżą. Uważają, że cierpi na tym ich reputacja.
– Boże Wszechmogący! – ryknął Warren. – Jeden ma nocny lokal ze strip-teasem, a drugi sklep porno. Na co się mogą uskarżać, do cholery?! Co za śmierdząca hipokryzja!
– Stracimy naszych chłopców, Nick. Jeżeli nie będą mieli dokąd przychodzić, utracimy ich wszystkich.
Ben Bryan był psychologiem, specjalistą w dziedzinie narkomanii. Wspólnie z Warrenem i kilkoma studentami medycyny założył Ośrodek Terapeutyczny w Soho, aby w ten sposób dotrzeć do narkomanów. Mogli oni porozmawiać tam z ludźmi, którzy rozumieli ich problemy, a wielu dostawało skierowanie do kliniki Warrena. Mieli miejsce, – w którym mogli się odprężyć, nie włócząc się po ulicach, higieniczne warunki do zrobienia zastrzyku przy użyciu wody destylowanej i aseptycznych strzykawek.
– Znowu pójdą na ulicę – stwierdził Bryan. – Będą się szprycować w toaletach na Piccadilly, a gliniarze będą się za nimi uganiać po całym West Endzie.
Warren skinął potakująco głową.
– A potem nastąpi kolejna epidemia zapalenia wątroby. Dobry Boże, tego najmniej byśmy sobie życzyli.
– Próbowałem znaleźć inne miejsce – tłumaczył Bryan. – Cały wczorajszy dzień spędziłem przy telefonie. Nasze kłopoty nikogo nie obchodzą. Wiadomości już się rozeszły i chyba jesteśmy na czarnej liście. A wiesz, że to musi być w tym rejonie.
Warren nagle się przełamał.
– I będzie – rzekł zdecydowanie. – Ben, co byś powiedział na naprawdę dobry lokal tutaj, w Soho? W pełni wyposażony, bez liczenia się z kosztami, nawet z krzątającą się służbą?
– Zadowoliłbym się tym, co mamy teraz – odparł Bryan. Warren czuł, że ogarnia go podniecenie.
– A ten twój pomysł, Ben, żeby zorganizować ośrodek grupowej terapii na zasadach samorządnej wspólnoty, takiej jak w Kalifornii? Co byś na to powiedział?
– Odbiło ci? – zapytał Bryan. – Do tego potrzebny jest dom na wsi. Skąd wzięlibyśmy pieniądze?
– Dostaniemy je – stwierdził z przekonaniem Warren. – Wydobądź ten telefon.
Podjął decyzję i pozbył się wszelkich skrupułów. Zmęczyło go borykanie się z ludzką głupotą, której pojedynczym zaledwie przejawem były zastrzeżenia ograniczonego właściciela lokalu. Skoro mógł dopiąć swego tylko jako James Bond w pigułce, przedzierzgnie się w tę postać.
Ale będzie to kosztowało Helliera kupę forsy.
3
Kiedy Warren zdołał się wreszcie przedrzeć przez kordon sekretarek, z których każda była ważniejsza i zgrabniejsza od poprzedniej, został wprowadzony do gabinetu Helliera przy Wardour Street. Trafił w końcu do świętego przybytku i Hellier przywitał go słowami:
– Nie oczekiwałem właściwie pańskiej wizyty, doktorze. Przypuszczałem, że będę musiał pana szukać. Proszę usiąść. Warren natychmiast przeszedł do rzeczy.
– Wspomniał pan o nieograniczonych funduszach, ale rozumiem, że była to tylko metafora. Na ile są nieograniczone?
– Całkiem nieźle mi się powodzi – odparł Hellier z uśmiechem. – Ile panu potrzeba?
– Dojdziemy do tego. Najpierw przedstawię problem w ogólnym zarysie, żeby miał pan pojęcie o jego rozmiarach. Kiedy to do pana dotrze, może się okazać, że dysponuje pan zbyt skromnymi zasobami.
– Zobaczymy – odparł Hellier, uśmiechając się coraz szerzej. Warren położył teczkę.
– Nie mylił się pan mówiąc, że posiadam specjalne informacje, ale ostrzegam, że nie jest tego wiele. Dwa nazwiska, jedno miejsce – reszta to tylko pogłoski. – Uśmiechnął się cierpko. – To nie zasady etyczne powstrzymywały mnie od pójścia na policję, tylko najzwyklejszy brak konkretnych faktów.
– Pozostawmy na boku te trzy, o których pan wspomniał. Interesują mnie pogłoski. Na ich podstawie podejmowałem w życiu cholernie ważne decyzje, a jak już panu wspomniałem, płacami, żebym się przy tym nie mylił.
Warren wzruszył ramionami.
– To wszystko jest niezbyt jasne. Nasłuchałem się różnych rzeczy w Soho. Spędzam tam sporo czasu, głownie w West Endzie. Kręci się tam większość moich pacjentów. Nocne apteki na Piccadilly nie mają powodów do narzekań – dodał drwiąco.
– Widziałem, jak ustawiają się w kolejce – stwierdził Hellier.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.