Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Akwizytora ogłoszeniowego wyrzuca się na ogół za drzwi, gdy zaś zjawi się
„redaktor”... Rozumie pan? – No, świetnie! Jeszcze raz bardzo panu dziękuję i... może poszlibyśmy gdzieś razem na kolację? – O, z całą przyjemnością. – Zatem spotkamy się wieczorem. Tylko gdzie i o której? Swojski zaproponował jedną z luksusowych restauracji i z tym się rozstali. Józef był zachwycony. Przeczytał od deski do deski numer „Tygodnika”. Wszystko tu było spokojne, miłe, stateczne. Jego własny artykuł umieszczono na czele działu literatury i kultury, i oczywiście bez żadnych skreśleń, dużym drukiem. Złoty człowiek ten Swojski. Trzeba było złożyć wizytę państwu Szczerkowskim i Józef pojechał na Wilczą. Pana Szczerkowskiego, jak zwykle, nie było w domu, natomiast pani przyjęła go serdecznie. Musiał obszernie opowiedzieć o swoim pobycie w Jarzębowie, o przyjęciu, jakiego tam doznali, o stanie rzeczy w Terkaczach, a nade wszystko o Lusi. Ponieważ ten ostatni temat i jego najbardziej zajmował, zaspokoił więc zainteresowanie pani Szczerkowskiej, nie zapominając o najdrobniejszym szczególe. – Aha! A co to zaszło w pańskim wydawnictwie? – zapytała pani Szczerkowska – przeczytałam wzmiankę, że pan Piotrowicz ustąpił. – O, proszę pani – to był drobny zatarg – wyjaśnił – między zastępującym mnie panem Swojskim a Piotrowiczem, który jest krańcowo nieopanowany, jak pani wie. Otóż w wyniku tej scysji Piotrowicz usunął się. – No i pan, zdaje się, nie martwi się tym zbytnio? – Wcale nie, proszę pani. Swojski to bardzo zdatny i miły człowiek. Czy pani go zna? – Owszem, trochę. Robi wrażenie układnego. Przed kolacją Józef pożegnał się i pojechał do lokalu, w którym umówił się ze Swojskim. – Pan już tutaj? – zobaczył go z daleka. – I pan jest punktualny – pochylił głowę Swojski – punktualność, wbrew opinii pani Barbary, uważam wciąż za cnotę. – Jakże się miewa pani Krotyszowa? – Dziękuję panu, dobrze. Zakomunikowałem jej, że pan przyjechał, i wyraziła nadzieję, że ją pan zechce wkrótce odwiedzić. – Oczywiście, zrobię to w najbliższych dniach. – Będzie panu rada. Więc jest pan zdania, że numer nie należy do najgorszych? – Wyborny. A jak pan znajduje mój artykuł? – Świetny – z przekonaniem powiedział Swojski – źródłowy, zajmujący, doskonały. Spodziewam się, że będzie pan tak dobry i do następnego coś napisze? – Postaram się. Może o poglądach Słowackiego na demokrację? – Cudownie, ale chciałbym też pana namówić na coś ekonomicznego. – Ekonomicznego?– zdziwił się Józef. – Ależ ja się na tym nie znam. – Jednakże coś może pan napisać. Nie musi to być nic specjalnego. Przypuśćmy... rzut oka na obecne położenie gospodarcze kraju, albo analiza bilansu handlowego. Dostarczę panu potrzebne materiały i proszę mi wierzyć, że wszystko pójdzie gładko. – Oj – skrzywił się Józef – lepiej zamówić u któregoś z ekonomistów. – Ależ, panie – zaśmiał się Swojski – mnie nie o artykuł chodzi, lecz o pana. – Jak to o mnie? – No tak. Ponieważ pan zostanie prezesem zarządu Ligi Patriotyzmu Gospodarczego. 122 Zatem byłoby dobrze, gdyby pan coś napisał, coś związanego z zagadnieniami patriotyzmu gospodarczego. Józef przełknął kanapkę z kawiorem, wypił łyk wermutu i powiedział: – Owszem, mogę ewentualnie napisać. Jednakże uważam, że w żadnym razie nie wypada, bym ja, w moim wieku, miał obejmować prezesurę Ligi. Należałoby godność tę oddać jakiejś popularnej osobistości w poważnym wieku... – Pan mnie nie zrozumiał – łagodnie przerwał Swojski – przewiduję szeroką organizację. Na czele będzie stała Rada Główna i jej prezesem musi zostać jakiś minister czy marszałek Sejmu; później idzie zarząd pod pańskim przewodnictwem, a następnie dyrekcja, której naczelnym dyrektorem ja pragnąłbym zostać. – Po cóż tyle instancji? – Jak to po co? A tytuły?! Prezesi, wiceprezesi, sekretarze generalni... To bardzo zachęca ludzi. Zrobimy też zarządy wojewódzkie i koła powiatowe. Oczywiście, główny ciężar pracy spadnie na centralną dyrekcję. Reszta nic nie będzie miała do gadania. Zaś dyrekcją ja będę kierował według wskazówek szanownego pana prezesa zarządu. Skłonił się Józefowi z czcią. – Hm – zauważył ten – plan jest pomyślany mądrze. Mam jednak pewne obiekcje... – Zamieniam się w słuch. – Widzi pan... Nie wiem, czy to wypada, bym ja będąc współwłaścicielem importowego domu handlowego, piastował jednocześnie prezesurę... instytucji zwalczającej import?...
|
Wątki
|