Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Transport, mówi pan. Proszę bardzo: od czterech lat cała Ukraina jest pozbawiona komunikacji kolejowej. Nie postawi pan co sto metrów człowieka, żeby pilnował skrzynek sterowniczych, styków, miedzianych kabli i urządzeń trakcji. Czy wyobraża pan sobie wożenie rudy uranowej parowozem Union Pacific, pod eskortą kawalerii, jak na Dzikim Zachodzie? Oczywiście, najsensowniej byłoby oprzeć się na produkcji kopalń Zachodniej Syberii, ale pomiędzy wami a Zachodnią Syberią dziś jest wielka smuta, a co tam będzie jutro, nawet Pan Bóg ma pewnie od swoich ekspertów diametralnie sprzeczne raporty. W ostateczności można by uruchomić most powietrzny, ale przecież – teraz to on pochylił – się w moją stronę – siedzi pan jak korek pomiędzy dwoma muzułmańskimi potęgami, tą z Bałkanów i tą z Kaukazu. Jeśli zechcą one zamknąć pierścień wokół Morza Czarnego, to pan, panie Skrebec, wystrzeli prosto w sufit, jak z dobrze potrząśniętego szampana. Czym pan dysponuje? Dwoma korpusami piechoty, słabą brygadą czołgów i paroma dywizjonami śmigłowców szturmowych. A strategiczna obrona przeciwlotnicza, systemy wczesnego ostrzegania, myśliwce przechwytujące? Pan sam wie, o jakich sumach w tej chwili mówię. Minie wiele lat, zanim ten kraj odbuduje się na tyle, żeby samodzielnie utrzymać taką armię, jaką pan ma obecnie, zapewnić uzupełnienia lekkiego sprzętu i modernizację systemów dowodzenia. Z takimi siłami mógł pan, owszem, wydusić bandy, odpędzić Dońców i Rosjan, a teraz od czasu do czasu sprać jakiegoś beja, któremu się zamarzy pohulać po Naddniestrzu. Ale gdyby Saled-Din postanowił któregoś dnia ruszyć regularną armię…
Machnął ręką, że szkoda więcej o tym gadać. – A co pana chroni tutaj, Don Lucio? – odparłem. – Te kilka dywizji amerykańskich pedałów razem z ich VI Flotą i lotnictwem, wydelegowane przez Narody Zjednoczone do zaszczytnej misji humanitarnej na Bałkanach? Za pół roku, najdalej za rok rządy Nowej Afryki, Oklahomy, Ecotopii i co tam się jeszcze u nich wyroiło wezmą się za łby i same będą tej armii potrzebować. Po co Europie nasze wojska, powiedzą, skoro ma taki traktat pokojowy, skoro wreszcie pojednała się ze światem arabskim raz na zawsze? Prawda? Zostaną nam europejskie siły zbrojne, wystarczająco liczne, żeby wypełnić zadania żandarmerii w dodatku prawie połowa ich żołnierzy to kolorowi, a co najmniej jedna czwarta zaciągnęła się kiedyś, skuszona zarobkami, tylko wskutek głębokiego przekonania, że nigdy już w dziejach nie dojdzie więcej do żadnej wojny. Wie pan, – Don Lucio, przyznaję, że jeśli Sal-ed-Din zapragnie zdobyć Kijów, nie będę mu się w stanie długo opierać. Ale na pewno będzie miał z tym odrobinę więcej kłopotu niż ze zdobyciem Londynu albo Paryża. Choć tam, oczywiście, będzie się musiał poważnie liczyć z marszami pokojowymi i protestami intelektualistów. – Nie zaprzeczam – zgodził się Don Lucio. – Ale to w niczym nie zwiększa pańskich możliwości. Być może mnie słuchał i patrzył na mnie, a być może oglądał w tych swoich okularach wideoklipy albo relacje z Kongresu. Strasznie nie lubię mówić do posągu. – Jestem dowódcą armii, nie kompanii. Strategiem. Nie ma biznesu bez ryzyka, ale trzeba dostrzegać szansy, nie tylko trudności – przełknąłem resztę bagiennej whisky. Zatelepało. Odstawiłem kieliszek. – Nikomu dotąd nie udało się zjednoczyć islamu na długo – podjąłem po chwili. – To zbyt sprzeczne żywioły. Siedzę pomiędzy dwoma potęgami, ma pan rację. Ale zapomniał pan, że na Bałkany weszli syryjscy sunnici, a Kaukaz pozostaje w ręku szyitów. To bardzo poprawia moją sytuację. Niech pan zresztą spróbuje postawić się na miejscu Sal-ed-Dina. Z jednej strony ma pan Afrykę, i to jest pańskie największe zadanie: podporządkować sobie do końca cały ten kontynent, zjednoczyć plemiona Sudanu, Czadu, Kongo i Somalii w jednej wierze, pchnąć je dalej, aż po wyniszczone przez komunistów złoto– i diamentonośne południe. To wymaga lat, ogromnego wysiłku militarnego i ekonomicznego, gigantycznych inwestycji na zajętych terenach. Z drugiej: jeśli coś panu zagraża, to zagrożenie to leży na wschodzie. W Indiach. Hindusów jest kilkaset milionów i będą walczyć z muzułmanami, dopóki się ich wszystkich nie pozarzyna, a to jednak musi trochę potrwać. W dodatku za Hindusami leżą Chiny, a to już potęga. Tylko dzięki wzajemnie w siebie wycelowanym pociskom jądrowym oba mocarstwa nie mogą przystąpić do otwartej walki. Ale będą sobie na każdym kroku uprzykrzać życie, wspierać lokalne partyzantki, starać się kawałkami wyciągać sporne tereny ze strefy wpływów rywala: zupełnie jak dawniej Sowiety i Ameryka. No więc, niech pan pomyśli, Don Lucio, po co Sal-ed-Din miałby w tej sytuacji ruszać chylącą się ku upadkowi Europę, która sama oddaje mu się w ręce? – Już pan zna wyniki obrad Kongresu? – A pan nie? Don Lucio sięgnął po mój kieliszek, postawił go obok swojego i wydobył z trzewi barku butelkę, identyczną jak poprzednia, tylko tym razem białą etykietę zdobiły cyfry: „15.03”.
|
Wątki
|