Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Nadia przekopała się przez swoje bagaże i znalazła torbę z materiałami, które dał jej Arkady. Wybrała plik, którego potrzebowała, i wgrała go do AI samolotu. Wiadomość przeszła przez program dekodujący Arkadego i po kilku sekundach komputer monotonnym tonem wydeklamował rozszyfrowaną informację:
– UNOMA zajęła Burroughs i zatrzymuje wszystkich, którzy przybywają do miasta. W obu samolotach, lecących na południe przez puste różowe niebo, zapadło milczenie. W dole równina Isidis opadała stokiem na lewo. Nagle odezwała się Ann: – Uważam, że i tak powinniśmy tam polecieć. Możemy im powiedzieć osobiście, aby zaprzestali ataków. – Nie – oświadczyła Nadia. – Chcę mieć stałą możliwość pracy. A jeśli nas tam zamkną... Poza tym, dlaczego sądzisz, że wysłuchają tego, co im powiesz? Ann nie odpowiedziała. – Możemy polecieć do Elysium? – spytała Nadia Jeliego. – Tak. Skręcili więc na wschód. Lecieli, ignorując radiowe pytania kontroli ruchu powietrznego z Burroughs. – Nie polecą za nami – oznajmił Jeli z przekonaniem. – Wiecie co? Radar satelitarny pokazuje, że w górze i wokół nas jest sporo samolotów, zbyt wiele, aby mogli lecieć za wszystkimi. Zresztą pewnie straciliby tylko masę czasu, ponieważ podejrzewam, że większość z tych samolotów to pułapki. Ktoś wysłał w górę całe mnóstwo bezzałogowych, zdalnie sterowanych samolotów, aby pomieszać UNOMIE szyki. Powinno nam to znacznie ułatwić przelot. – Ktoś włożył w to naprawdę sporo wysiłku – mruknęła Nadia, patrząc na obraz radaru. W południowym kwadrancie jarzyło się pięć czy sześć kropeczek. – Czy to ty, Arkady? A jeśli tak, co jeszcze ukryłeś przede mną? – szepnęła do siebie. Przypomniała sobie detonator radiowy, który znajdował się w jej torbie. A może Arkady wcale niczego nie ukrywał. Może po prostu nie chciałam tego widzieć, pomyślała. Dolecieli do Elysium i wylądowali w pobliżu Południowej Fossy, największego zadaszonego kanionu na Marsie. Stwierdzili, że ciągle jest nad nim dach, ale tylko dach, ponieważ – jak się okazało – miasto zostało zupełnie rozhermetyzowane, zanim przebito kopułę. Mieszkańcy, uwięzieni w kilku nietkniętych budowlach, próbowali utrzymać przy życiu farmę. Wybuchła też elektrownia i wiele innych budynków w samym mieście. Było więc naprawdę sporo pracy, ale jednocześnie znajdowała się tu lepsza baza dla odbudowy i bardziej przedsiębiorcza ludność niż grupa w Peridier. Nadia rzuciła się więc w wir pracy, tak jak przedtem, zdecydowana wypełnić działaniem każdą chwilę doby, z wyjątkiem krótkich godzin, które poświęcała na sen. Nie mogła znieść bezczynności. Po głowie krążyły jej stare melodie jazzowe; nie były może zbyt odpowiednie do pracy, ale żaden standard jazzowy ani bluesowy nie mógł pasować do tego zadania i do tego miejsca, a już na pewno nie „Po słonecznej stronie ulicy”, „Pensy spadające z nieba”, czy „Pocałunek we śnie”... W tych szalonych, gorączkowych dniach na Elysium Nadia zaczęła zauważać, jak wiele sił mają roboty. Musiała przyznać, że przez te wszystkie lata budowania nigdy naprawdę i w pełni nie spróbowała wykorzystywać ich możliwości; nie było zresztą takiej potrzeby. Jednak teraz należało wykonać setki różnych prac, o wiele więcej i o wiele trudniejszych niż mógł realizować jakikolwiek człowiek, nawet działając z pełnym zaangażowaniem i wysiłkiem. Doprowadziła więc system pracy robotów aż do – jak mawiali programiści – „granicy krwawienia”, a wtedy dostrzegła, jak wiele mogą dokonać. Nadal starała się ze wszystkich sił zrobić jeszcze więcej i sporo nad tym rozmyślała. Na przykład: zawsze uważała teleoperację za działanie zasadniczo lokalne, ale wcale tak nie musiało przecież być. Używając satelitów retransmisyjnych mogła kierować buldożerem nawet z drugiej półkuli i teraz, kiedy tylko udało jej się uzyskać połączenie, tak właśnie postępowała. I takie były te jej wypełnione aktywnością dni. Na jawie nie przestawała pracować ani na sekundę; pracowała przy jedzeniu, w łazience czytała raporty i programy, a zasypiała dopiero wtedy, kiedy powalało ją zmęczenie. Trwając w tym nie kończącym się amoku pracy Nadia powtarzała wszystkim, że robi tylko to, co do niej należy, i nie zważała ani na ich protesty, ani na własne samopoczucie. Jej obsesyjna, szaleńcza koncentracja i całkowita kontrola nad każdą sytuacją sprawiały, że ludzie spełniali Nadii polecenia bez szemrania.
|
Wątki
|